CMIS – ŚWIATOWA KONFERENCJA INSTYTUTÓW ŚWIECKICH
KONGRES I ZGROMADZENIE OGÓLNE
ASYŻ – 23-28 lipca 2012
(Domus Pacis – Santa Maria degli Angeli, Asyż – Włochy)

SŁUCHAJĄC BOGA „MIĘDZY BRUZDAMI HISTORII”:
CO ŚWIECKOŚĆ MA DO POWIEDZENIA KONSEKRACJI

 

  1. Przesłanie Ojca Świętego (Tarcisio Card. Bertone, Sekretarz Stanu)
  2. Instytuty świeckie a komunia eklezjalna (Joao Braz kardynał DE AVIZ,Prefekt Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego)
  3. Wprowadzenie w tematykę kongresu (Ewa Kusz)
  4. Konsekracja Jezusa (Paolo Gamberini SJ)
  5. W świecie, ale nie ze świata. Refleksja o trwałym napięciu w życiu chrześcijanina (Hanna-Barbara Gerl-Falkovitz)
  6. Jak służyć kościołowi będąc ludźmi świeckimi i jako świeccy? (Pierre Langeron)
  7. „Nowy wzór świętości – wierność bogu w świecie” (Jego Eminencji Géralda Cypriena Lacroix, Arcybiskupa Québecu Prymasa Kanady)
  8. Nowa terminologia i nowy język dla kościoła (Ivan Netto)
  9. Jak zmienia się powołanie, gdy zmienia się świat i zmieniamy się my sami… (Piera Grignolo)
  10. Podsumowanie prac kongresu (Giorgio Mario Mazzola)
  11. Statystyka instytutów świeckich

 

PRZESŁANIE OJCA ŚWIĘTEGO DO CZŁONKÓW
INSTYTUTÓW ŚWIECKICH. IX ONGRES W ASYŻU.

SEKRETARIAT STANU

Watykan, 18 lipca 2012

 

Szanowna Pani,

Miło mi przekazać członkom Instytutów Świeckich to przesłanie Ojca Świętego z okazji Kongresu, który odbywa się w Asyżu i który został zorganizowany przez Światową Konferencję Instytutów Świeckich by rozważać temat Słuchając Boga „między bruzdami historii”: co świeckość ma do powiedzenia konsekracji.

Tak ważna tematyka kładzie akcent na waszej tożsamości konsekrowanych, którzy żyjąc w świecie z wewnętrzną wolnością i pełnią miłości, które czerpiecie z rad ewangelicznych, widzi was, mężczyzn i kobiety zdolnych do głębszego spojrzenia na historię dając w niej świadectwo. Nasze czasy stawiają życiu i wierze (niepowierzchowne) głębokie pytania, ale także ukazuje misterium zaślubin Boga. Rzeczywiście, Słowo, które stało się ciałem świętuje zaślubiny Boga z rodzajem ludzkim każdej epoki. Tajemnica ukryta od wieków w zamyśle Stwórcy świata (por. Ef 3,9 ) i ujawniona we Wcieleniu, jest skierowana w stronę przyszłego wypełnienia, które realizuje się już dzisiaj, jako zbawcza i jednocząca siła.

Natchnieni przez Ducha Świętego możecie zauważyć w duszy (we wnętrzu) ludu pielgrzymującego dyskretne i czasami ukryte znaki, które mówią o obecności Boga.

Tylko przez moc łaski, która jest darem ducha możecie zauważyć na drogach często zawiłych ludzkich dziejów dążenie do pełni życia. Aktywność ta przedstawia poza tym, za co mogłaby uchodzić, prawdziwy sens historii według planu Bożego.

Waszym powołaniem jest być w świecie biorąc na siebie wszystkie jego ciężary i pragnienia, na sposób ludzki, który będzie coraz bliższy spojrzeniu Bożemu, z którego wypływa zadanie nowe, szczególne oparte na świadomości, że Bóg pisze swoją historię zbawienia na kanwie dziejów naszej historii.

W tym sensie wasza tożsamość przedstawia także ważny aspekt waszej misji w Kościele: pomóc mu, to znaczy realizować swoje bycie w świecie w świetle słów Soboru Watykańskiego Drugiego: „Kościół nie powoduje się w tym żadną ambicją ziemską, lecz zmierza ku jednemu tylko, a mianowicie, by pod kierownictwem Ducha Świętego Pocieszyciela prowadzić dalej dzieło samego Chrystusa, który przyszedł na świat, żeby dać świadectwo prawdzie, żeby zbawiać, a nie sądzić, żeby służyć, a nie żeby Jemu służono.” (konst. Gaudium et Spes,3) Teologia historii jest częścią kluczową nowej ewangelizacji, ponieważ ludzie naszych czasów potrzebują odnaleźć przekrojowe spojrzenie na świat i na czasy, spojrzenie naprawdę wolne i pełne pokoju (por. Benedykt XVI, homilia w czasie Mszy Świętej o nową ewangelizację, 16 października 2011). To właśnie Sobór wciąż nam przypomina że relacja między Kościołem i światem powinna być przeżywana we wzajemności, w której nie tylko Kościół obdarza świat przyczyniając się, do uczynienia bardziej ludzką rodziny człowieczej i jej historii lecz również świat obdarza Kościół, tak, by mógł on lepiej zrozumieć siebie i lepiej wypełnić swoją misję. (por. Gaudium et Spes)

Prace, które rozpoczynacie dotyczą specyfiki konsekracji świeckiej, poszukiwania co świeckość mówi konsekracji, jak wasze życie i charakterystyczne przymioty Jezusa – czysty, ubogi, posłuszny – stają się w pewien swoisty i trwały sposób „widzialne” w świecie . (por. Adhort.Ap. Vita Consacrata,1) Jego Świątobliwość pragnie wskazać trzy przestrzenie, na które chce zwrócić waszą uwagę.

Przede wszystkim, całkowity dar z waszego życia jako odpowiedź na spotkanie osobowe życiodajne i osobiste z miłością Boga. Wy, którzy odkryliście, że Bóg jest wszystkim dla was, zdecydowaliście, by oddać wszystko Bogu i uczyniliście to w sposób szczególny: pozostając jako świeccy między świeckimi, jako kapłani między kapłanami. To wymaga szczególnej czujności, żeby wasz styl życia przedstawiał bogactwo, piękno i radykalizm rad ewangelicznych.

Następnie życie duchowe. Punkt stały i nieodzowny, pewny wzorzec zaspokojenia pragnienia jedności z Chrystusem, które jest napięciem całej egzystencji każdego chrześcijanina, a przede wszystkim tego, który odpowiada na wołanie całkowitym darem z siebie. Miarą głębokości waszego życia duchowego nie jest działanie, które wymaga waszego zaangażowania, ale przede wszystkim zdolność widzenia Boga w sercu każdego wydarzenia, każdą rzecz odnosić do Chrystusa. To jest „zjednoczenie” w Chrystusie wszystkich rzeczy, o których mówi apostoł Paweł (por. Ef 1,10) Tylko w Chrystusie, który jest Panem historii, cała historia, wszystkie historie znajdują sens i jedność.

Niech to pragnienie posila się modlitwą i słuchaniem Słowa Bożego. W sprawowaniu Eucharystii znajdziecie źródło, które uczyni z was chleb Miłości łamany dla braci. W kontemplacji, w spojrzeniu wiary oświeconym łaską, niech będzie zakorzenione zaangażowanie dzielenia z każdym mężczyzną i każda kobietą głębokich (niepowierzchownych) pytań, które zamieszkują w każdym, by budować nadzieję i zaufanie.

Po trzecie formacja, która dotyczy każdego wieku, ponieważ chodzi o to, by przeżyć własne życie w pełni wzrastając w tej mądrości, która jest świadoma ludzkiej kruchości i wielkości Stworzyciela. Szukajcie treści i sposobów takiej formacji, która uczyni z was świeckich i kapłanów zdolnych, do zadawania sobie głębokich pytań, typowych dla dzisiejszego świata, otwartych na przynaglenia pochodzące z relacji braćmi, których spotykacie na waszych drogach , zdolnych rozeznać historię w świetle Słowa Życia.

Bądźcie gotowi budować razem z tymi , którzy poszukują prawdy szlaki wspólnego dobra, bez łatwych rozwiązań, bez obawy o pytania, które pozostaną bez odpowiedzi ale gotowych zawsze zaryzykować swoim życiem, pewni, że ziarno wpadłszy w ziemię, jeżeli obumrze, wyda plon obfity. (por. J 12,24). Bądźcie twórczy, bo Duch buduje to, co nowe; patrzcie w przyszłość i mocno zakorzeńcie się w Chrystusie, byście byli zdolni zaświadczyć w waszym czasie o doświadczeniu miłości, która jest fundamentem życia każdego człowieka. Obejmijcie z miłością rany świata i Kościoła. Nade wszystko żyjcie radośnie i pełnią życia, zdolnym do przebaczenia, bo opartym na Jezusie Chrystusie, który jest ostatecznym Słowem Miłości Boga do człowieka.

Ojciec święty zapewnia wasz Kongres i Zgromadzenie o szczególnej pamięci w modlitwie, wzywając wstawiennictwa Matki Bożej, która żyła w świecie w całkowitym oddaniu się Chrystusowi i z serca przesyła Pani i innym uczestnikom Apostolskie Błogosławieństwo.

Osobiście dołączając najlepsze życzenia, korzystam z okazji, by przesłać wyrazy szacunku.

+Tarcisio Card. Bertone

Sekretarz Stanu


Tłumaczyła Alicja Balcerzak

Oryginalny tekst w jezyku wloskim.

INSTYTUTY ŚWIECKIE A KOMUNIA EKLEZJALNA

 

Joao Braz kardynał DE AVIZ
Prefekt Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego

 

Drogie świeckie konsekrowane i drodzy świeccy konsekrowani oraz kapłani z Instytutów świeckich,

bardzo cieszę się, że jestem wśród Was, gdy zaczynają się dni, z którymi wiążą się tak wielkie oczekiwania. Dni poświęcone wpierw na Kongres – przestrzeń słuchania, przyglądania się sobie nawzajem i wspólnej pracy, a następnie na Zgromadzenie. W tym roku spotkanie to ma szczególną wagę, gdyż będziecie zatwierdzać nowe statuty. W związku z tym życzę Wam, aby rozpatrywanie norm regulujących waszą wspólną drogę i określanie właściwych ich form pomogło wam przeżywać jedność w całej pełni, nie po to, by usuwać różnice, lecz aby razem iść, każdy swoim własnym krokiem, w tej samej „bruździe” – świeckości konsekrowanej. Niewątpliwie jest to złożone przedsięwzięcie, ale tylko za taką cenę mogą narodzić się owoce dobra.

Moja obecność jest wyrazem komunii łączącej Światową Konferencję Instytutów Świeckich z Ojcem Świętym, poprzez Kongregację ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Chodzi o owo Sentire cum Ecclesia, któremu adhortacja apostolska Vita consecrata poświęca paragraf 46. Przeczytam tu razem z Wam początek tego fragmentu: „Także w świetle nauki o Kościele-komunii, głoszonej z wielką mocą przez Sobór Watykański II, życie konsekrowane ma spełniać bardzo ważne zadanie. Od osób konsekrowanych oczekuje się, by były prawdziwymi mistrzami komunii i by żyły jej duchowością, jako ‘świadkowie i twórcy owej «wizji komunii», która zgodnie z zamysłem Bożym stanowi zwieńczenie historii człowieka’. Zmysł kościelnej komunii, rozwijając się w duchowość komunii, kształtuje sposób myślenia, mówienia i działania, który sprawia, że Kościół rozrasta się w głąb i wszerz. Życie w komunii staje się bowiem ‘znakiem dla świata i przyciągającą siłą, która prowadzi do wiary w Chrystusa. (...) W ten sposób owa komunia otwiera się na dzieło misyjne, więcej, sama staje się misją’; można wręcz powiedzieć, że ‘komunia rodzi komunię i w samej swej istocie przyjmuje kształt komunii misyjnej’”.

Powtórzę tutaj dopiero co przeczytane słowa Ojca Świętego Benedykta XVI, skierowane na ręce Pani Ewy Kusz, Przewodniczącej Rady Wykonawczej, przekazane za pośrednictwem Sekretarza Stanu, kard. Tarcisio Bertone:
Prace, które rozpoczynacie dotyczą specyfiki konsekracji świeckiej, poszukiwania co świeckość mówi konsekracji, jak wasze życie i charakterystyczne przymioty Jezusa – czysty, ubogi, posłuszny – stają się w pewien swoisty i trwały sposób „widzialne” w świecie (por. Adhort. ap. Vita Consacrata,1) Jego Świątobliwość pragnie wskazać trzy przestrzenie, na które chce zwrócić waszą uwagę.

Przede wszystkim, całkowity dar z waszego życia jako odpowiedź na spotkanie osobowe życiodajne i osobiste z miłością Boga. Wy, którzy odkryliście, że Bóg jest wszystkim dla was, zdecydowaliście, by oddać wszystko Bogu i uczyniliście to w sposób szczególny: pozostając jako świeccy między świeckimi, jako kapłani między kapłanami. To wymaga szczególnej czujności, żeby wasz styl życia przedstawiał bogactwo, piękno i radykalizm rad ewangelicznych.
Następnie życie duchowe. Punkt stały i nieodzowny, pewny wzorzec zaspokojenia pragnienia jedności z Chrystusem, które jest napięciem całej egzystencji każdego chrześcijanina, a przede wszystkim tego, który odpowiada na wołanie całkowitym darem z siebie. Miarą głębokości waszego życia duchowego nie jest działanie, które wymaga waszego zaangażowania, ale przede wszystkim zdolność widzenia Boga w sercu każdego wydarzenia, każdą rzecz odnosić do Chrystusa. To jest „zjednoczenie” w Chrystusie wszystkich rzeczy, o których mówi apostoł Paweł (por. Ef 1,10). Tylko w Chrystusie, który jest Panem historii, cała historia, wszystkie historie znajdują sens i jedność.

Niech to pragnienie posila się modlitwą i słuchaniem Słowa Bożego. W sprawowaniu Eucharystii znajdziecie źródło, które uczyni z was chleb Miłości łamany dla braci. W kontemplacji, w spojrzeniu wiary oświeconym łaską, niech będzie zakorzenione zaangażowanie dzielenia z każdym mężczyzną i każdą kobietą głębokich pytań, które zamieszkują w każdym, by budować nadzieję i zaufanie.

Po trzecie formacja, która dotyczy każdego wieku, ponieważ chodzi o to, by przeżyć własne życie w pełni wzrastając w tej mądrości, która jest świadoma ludzkiej kruchości i wielkości Stworzyciela. Szukajcie treści i sposobów takiej formacji, która uczyni z was świeckich i kapłanów zdolnych, do zadawania sobie głębokich pytań, typowych dla dzisiejszego świata, otwartych na przynaglenia pochodzące z relacji z braćmi, których spotykacie na waszych drogach, zdolnych rozeznać historię w świetle Słowa Życia. Bądźcie gotowi budować razem z tymi, którzy poszukują prawdy szlaki wspólnego dobra, bez łatwych rozwiązań, bez obawy o pytania, które pozostaną bez odpowiedzi ale gotowych zawsze zaryzykować swoim życiem, pewni, że ziarno wpadłszy w ziemię, jeżeli obumrze, wyda plon obfity (por. J 12,24). Bądźcie twórczy, bo Duch buduje to, co nowe; patrzcie w przyszłość i mocno zakorzeńcie się w Chrystusie, byście byli zdolni zaświadczyć w waszym czasie o doświadczeniu miłości, która jest fundamentem życia każdego człowieka.

Obejmijcie z miłością rany świata i Kościoła. Nade wszystko żyjcie radośnie i pełnią życia, zdolnym do przebaczenia, bo opartym na Jezusie Chrystusie, który jest ostatecznym Słowem Miłości Boga do człowieka (Sekretariat Stanu, List z 18.09.2012, nr 201.643).

Chciałbym dziś wspólnie z Wami zatrzymać się na krótko właśnie nad komunią eklezjalną. Nie po to, by umniejszać znaczenie szczególnej tematyki Waszego Kongresu, która będzie przedmiotem waszej refleksji przez najbliższe dni, ale po to, by zaproponować pewien kontekst, horyzont znaczenia, w którym umieścicie swoje refleksje.

Wasze powołanie ma znaczenie tylko wówczas, gdy wynika z zakorzenienia w Kościele, gdyż Wasza misja jest misją Kościoła. W modlitwie arcykapłańskiej w Ewangelii Jana intensywność więzi między Ojcem i Synem stanowi jedno z mocą misji miłości. Urzeczywistniając komunię miłości, Kościół staje się znakiem i narzędziem zdolnym utworzyć komunię z Bogiem i między ludźmi (por. Lumen gentium 1).

Dlatego już Paweł VI Was zachęcał: „Nie dajcie się zaskoczyć ani nie ulegajcie zbyt częstej dziś pokusie, jakoby była możliwa autentyczna łączność z Chrystusem poza rzeczywistą jednością ze wspólnotą kościelną, kierowaną przez prawowitych pasterzy. Byłoby to pozorne i zwodnicze. Cóż mogłaby osiągnąć jednostka lub grupa, kierując się nawet intencjami subiektywnie najbardziej wzniosłymi i doskonałymi, bez tej wspólnoty? Wymagał jej Chrystus jako rękojmi dojścia do wspólnoty z Nim; w ten sposób wymagał miłości bliźniego jako dowodu naszej miłości wobec Niego” (Paweł VI, Przemówienie ‘Ancora una volta’ do uczestników Międzynarodowego Kongresu Odpowiedzialnych Generalnych Instytutów Świeckich, 20 września 1972).

Jeszcze bardziej dobitnie przypominał wam o tym Benedykt XVI: „Kościół potrzebuje także i Was, dla pełni swojej misji (…). Jesteście ziarnem świętości, rzucanym obficie w bruzdy historii”. Wszelka komunia stale otwiera na misję, wszelka misja wyrasta z komunii. Obydwa aspekty dotyczą żywego i bijącego serca całego Kościoła, umożliwiając mu nowe odczytywanie rzeczywistości, poszukiwanie sensu, a być może i rozwiązań mających być odpowiedzią, z pewnością częściową, ale płynącą z coraz bardziej autentycznie ewangelicznego serca.

Do wyboru tego tematu skłania mnie jeszcze inne spostrzeżenie: wśród najważniejszych trosk, jakie przedstawiono mi jako Prefektowi w spotkaniach z Instytutami było to, że „w Kościele jesteśmy mało znani i niewłaściwie znani”.

Głęboka więź między poznaniem a komunią wydaje mi się rzeczą podstawową, w dwojakim znaczeniu. Tylko poprzez poznanie, które zakłada słuchanie, uwagę, harmonię serc, może narodzić się komunia, ona zaś z kolei – właśnie dlatego, że dotyka samych korzeni istotnej i szerokiej zdolności do spotkania – prowadzi do autentycznego poznania.

Właśnie dlatego, pomijając teraz refleksję nad komunią w obrębie każdego Instytutu (zagadnienie to zasługiwałoby na osobne rozważania), zatrzymam się na chwilę nad paroma kwestiami dotyczącymi komunii eklezjalnej. Zrobię to w oparciu o Dokument rozesłany przez Kongregację do spraw Zakonów i Instytutów Świeckich do Konferencji Episkopatów po zebraniu plenarnym w maju 1983 roku.

Śledząc raz jeszcze źródła tego powołania mogłem stwierdzić, że z nowej formy uznanej prawnie w konstytucji apostolskiej Provida Mater Ecclesia szybko wyłoniły się rzeczywistości dogłębnie różniące się między sobą, przede wszystkim swoimi celami apostolskimi. Kongresy organizowane przez instytucję, która stała się potem Międzynarodową Konferencją Instytutów Świeckich, umożliwiły – jak czytam w tym dokumencie – wzajemne poznanie się, zaś kontakty te doprowadziły instytuty do zaakceptowania różnorodności (tak zwanego pluralizmu), odczuwając również potrzebę określenia granic owej różnorodności (Kongregacja do spraw Zakonów i Instytutów Świeckich, dokument Instytuty świeckie, 3-6 maja 1983, nr 4).

To właśnie wydaje mi się zasadniczą kwestią. Myślę, że wzajemne przyjmowanie wciąż się dokonuje i nie należy zapominać o podtrzymywaniu rozbudzonego napięcia i pogłębiania już przebytej drogi, gdyż jest to ważne. Wciąż też staramy się zrozumieć to, co dokument nazywa granicami owej różnorodności, jak przed chwilą usłyszeliśmy. Granicami czy wręcz krańcami, zakorzenionymi zarówno w istocie Ducha, który stale odnawia ziemię nowymi darami, jak w momencie przeżywanym aktualnie przez Kościół. Właśnie w tym aktualnym kontekście, również w perspektywie Roku Wiary zapowiedzianego przez Benedykta XVI na pięćdziesięciolecie Soboru Watykańskiego II, lud Boży, osoby konsekrowane, prezbiterzy, ale również pastoraliści, kanoniści, wszyscy są wezwani do współpracy, by wspólnie tworzyć nowe formy ewangelizacji i towarzyszenia człowiekowi naszych czasów.

Dobrze rozumiecie, że takie rozeznanie wymaga od was pewnej zasadniczej postawy: tego, by nie rościć sobie prawa do wiedzy o prawdziwej (a więc jedynej) tożsamości Instytutu świeckiego. Przeciwnie, potrzeba głębokiej gotowości do odkrywania, jak ktoś inny w swojej własnej duchowości, ze swoją misją i stylem życia, tworzy syntezę konsekracji ze świeckością; jak w różnorodnych środowiskach społecznych, kulturowych i kościelnych można ukazywać, chociaż w inny sposób, oryginalność i jednorodność waszego powołania..

Tylko poprzez tę dynamikę słuchania i przyjmowania, wymagającą mądrego rozeznania, będziecie wszyscy coraz bogatsi, gdyż będziecie mogli doświadczyć wielkości Boga, który, by objawiać światu swoją wielką miłość, nie pozwala się zamknąć w naszych ograniczonych schematach, ale umie wzbudzać odpowiedzi, które mogą nam się wydać nawet dziwne, ale które z pewnością mają nam coś do powiedzenia i do dania. A więc wychodząc od tego, co was łączy, możecie stawić czoło nie tylko odmienności, ale również wciąż nowym wyzwaniom, jakie świat stawia szczególnie przed wami, powołanymi do tracenia swojego życia na „krańcach świata”. Wobec nowych problematyk jesteście potrzebni, by szukać nowych dróg, które wyrażają aktualność waszej misji, stale gotowi poddać je na nowo dyskusji, porównać je między sobą, gdy czasy i miejsca wymagają nowych rozwiązań.

Przypominam sobie jedno z pytań, jakie zadano mi podczas spotkania z Krajową Konferencją Instytutów Świeckich w Polsce, w listopadzie 2011 roku. Zostałem poproszony o refleksję na temat konieczności zachowania przez członka instytutu świeckiego dyskrecji co do swojego powołania. Bardziej niż odpowiedź przyszło mi na myśl, by namówić poszczególne Instytuty, żeby we własnym gronie i między sobą przyjrzały się motywacjom takiej dyskrecji, zastanowiły się: „Dlaczego odczułem taką potrzebę? Co to mówi Kościołowi i światu?”. Każdy instytut, każdy naród i każda epoka dziejów może udzielić innych odpowiedzi, aby jednak zweryfikować aktualność i skuteczność danego narzędzia, zawsze trzeba wychodzić od podstaw, od wartości, jaką to narzędzie ma realizować i wyrażać.

Myślę, że jest to jedna z możliwych metod ożywienia poznania, które może doprowadzić do komunii i które wynika z komunii.

A zatem słuchać siebie nawzajem, bez uprzedzeń, zarówno w obrębie poszczególnych instytutów, jak w miejscach, w których przyglądacie się sobie nawzajem, aby osiągnąć cel, który – jak doskonale wiecie – jest tylko kolejnym etapem na drodze Ducha!

Wiedzcie, że w tej pracy nie jesteście sami: towarzyszy Wam Kościół, poprzez słowa Papieży i posługę Kongregacji, którą reprezentuję.

I proponuję Wam jeszcze inny aspekt: komunię z Kościołem lokalnym. Teraz też powtórzę słowa błogosławionego Jana Pawła II, wypowiedziane na zakończenie cytowanego wyżej Plenarnego Zebrania: „Jeśli nastąpi rozwój i umocnienie instytutów świeckich, przyniesie to również korzyść Kościołom lokalnym”.

Po tych słowach następuje podwójne zaproszenie, skierowane do instytutów i do duszpasterzy: z całym poszanowaniem specyfiki każdego z instytutów, „instytuty świeckie winny mieć zrozumienie dla naglących pasterskich potrzeb Kościołów lokalnych, podejmować je oraz utwierdzać członków tych Kościołów w żywym i świadomym uczestnictwie w nadziejach i trudach, planach i niepokojach, bogactwie duchowym i ograniczeniach, jednym słowem – w komunii ich konkretnego Kościoła”.

Z kolei „przedmiotem starań pasterzy winno być uznanie wkładu instytutów i prośba o nie, zgodnie z właściwą im naturą. W szczególności na duszpasterzach spoczywa jeszcze jedna odpowiedzialność: oddanie do dyspozycji instytutów świeckich całego potrzebnego im bogactwa doktrynalnego. Chcą one bowiem należeć do świata i uszlachetniać doczesną rzeczywistość, porządkując ją i wznosząc tak, aby wszystko dążyło do Chrystusa, jak do głowy (por. Ef l, l0). Dlatego należy dać tym instytutom całe bogactwo katolickiej doktryny Stworzenia, Wcielenia i Odkupienia, aby mogły przyswoić sobie pełne mądrości, tajemnicze plany Boga, dotyczące człowieka, historii i świata”.

Dzisiaj obowiązkowe pytanie sprawdzające: w jakim punkcie tej drogi jesteśmy?

W tym miejscu oczywiście zwracam się do Was z prośbą o refleksję nad przebytą przez Was drogą. Ale pytanie to jest skierowane również do zaproszonych Pasterzy, zachęcanych do troski o to, by wierni mogli zrozumieć [to powołanie] nie tylko w sposób uproszczony i przybliżony, ale taki, w którym będą uwzględnione istotne cechy charakterystyczne tego pięknego powołania (to wciąż są słowa błogosławionego Jana Pawła II do Plenarnego Zebrania).

Nigdy nie zapominajmy, że komunia, o której mówimy, jest darem Ducha Świętego, tworzy jedność w miłości i wzajemnej akceptacji różnorodności. Zanim przełoży się ona konkretnie na poziom komunikacji i struktur, wymaga przejścia pewnej duchowej drogi, a bez niej – co jasno potwierdza błogosławiony Jan Paweł II – Nie łudźmy się: bez takiej postawy duchowej na niewiele zdałyby się zewnętrzne narzędzia komunii. Stałyby się bezdusznymi mechanizmami, raczej pozorami komunii niż sposobami jej wyrażania i rozwijania (Novo millennio ineunte, 43).

Niech każdy z Was poczuje się wezwany, jako pojedyncza osoba, jako Instytut i jako Konferencja, do określenia narzędzi i sposobów, które mogą sprawić, że przedstawiany w jakże wielu dokumentach Kościoła ideał pełnej komunii eklezjalnej stanie się rzeczywistą komunią w historii.

Także i tutaj najistotniejsza jest zasadnicza postawa: nigdy nie ulegajcie pokusie rezygnacji. Nieraz bywa, że wasze wysiłki nie przynoszą owoców, a droga nie posuwa się do przodu: również w takiej sytuacji nie rezygnujcie z celu! Nie zatrzymujcie się wobec niepowodzeń, ale starajcie się czerpać z nich nowe siły, by pobudzić kreatywność; umiejcie przejść od niechęci do gotowości, od nieufności do otwartości. Nieście w modlitwie zranienia zadane komunii eklezjalnej, odczytujcie w prawdzie swoje zadania, wszystko badajcie i po rozeznaniu podejmujcie z powrotem żmudną drogę ku komunii.

W marcu tego roku mieliśmy w Kongregacji spotkanie Przełożonych z Radą CMIS, na którym Rada przedstawiła zagadnienia do wspólnego rozpatrzenia. Dotyczą one trzech następująco określonych tematów: Wzajemne poznanie się; Kryteria rozeznania tożsamości Instytutów świeckich; Rola CMIS.

Jako Dykasteria bardzo chętnie przyjęliśmy propozycję dotyczącą sposobu działania: niech to Zgromadzenie zdecyduje, nad którym aspektem podejmiemy wspólną refleksję w pierwszej kolejności; niech wskaże osoby, które będą prowadzić rozmowy z Dykasterią, przede wszystkim zaś niech ustali, w jaki sposób wszystkie Instytuty mogą brać udział w refleksji. Właśnie budujemy przykład komunii eklezjalnej!

I wreszcie chcę was wszystkich zachęcić do jeszcze jednej rzeczy: inicjujcie komunię z innymi formami życia konsekrowanego i z innymi realiami eklezjalnymi, z którymi łączą was niektóre aspekty waszej tożsamości lub misji. Mam na myśli inne formy życia konsekrowanego, z którymi łączy was konsekracja przez profesję rad ewangelicznych w sensie kanonicznym. Mam na myśli stowarzyszenia i ruchy, podobnie jak wy ewangelicznie obecne w świecie, chociaż prowadzicie dogłębnie odmienne misje i sposób życia. Ta propozycja mogłaby wydać wam się śmiała, lecz podsuwa ją samo wasze powołanie, które pozwala wam doświadczyć bogactwa różnorodności już w obrębie Instytutów, i czyni z waszego życia laboratorium dialogu.

Przygotujcie się do poznawania tych rzeczywistości, a przede wszystkim do tego, by dać się im poznać: nie musicie się z niczego tłumaczyć, macie tylko ukazywać piękno waszego powołania, które wspólnie z powołaniami tylu innych braci i sióstr jest wyrazem bogactwa i żywotności Miłości trynitarnej. Ta zaskakująca i twórcza Miłość przerasta zdolność naszej wyobraźni i czyni z Kościoła wspaniały ogród, gdzie każdy człowiek dzięki wielu kwiatom i roślinom, w różnorodności zapachów i barw, może zakosztować głębi i radości spełnionego, dobrego życia.

PS: Pragnę podziękować Pani doktor Danieli Leggio z Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego za wyszukanie i opracowanie informacji związanych z dokumentami poświęconymi Instytutom świeckim.



Oryginalny tekst w jezyku wloskim.

Ewa Kusz
Prezydent CMIS

 

Pochodzicie z różnych krajów, żyjecie, pracujecie i starzejecie się w różnych środowiskach kulturowych i politycznych, a także religijnych. W nich wszystkich szukacie Prawdy, ludzkiego objawienia Boga w życiu. Jest to, jak wiemy, długa droga, nie pozbawiona niepokoju, ale pewna. Głoście piękno Boga i Jego stworzenia. Biorąc przykład z Chrystusa, bądźcie posłuszni miłości, łagodni i miłosierni, zdolni iść drogami świata, czyniąc jedynie dobro. W centrum waszego życia stawiajcie Błogosławieństwa, abyście przecząc w ten sposób ludzkiej logice, dawali wyraz bezwarunkowego zaufania do Boga, który chce, by człowiek był szczęśliwy. Kościół potrzebuje również was, aby wypełnić swoją misję. Bądźcie ziarnami świętości szczodrze rzucanymi w bruzdy historii. Otwarci na bezinteresowne i skuteczne działanie Ducha Pańskiego, który kieruje ludzkimi dziejami, przynoście owoc autentycznej wiary, pisząc waszym życiem i waszym świadectwem przypowieści o nadziei, pisząc je dziełami podyktowanymi «wyobraźnią miłosierdzia» (Jan Paweł II, List apostolski Novo millennio ineunte, 50).

Przytoczyłam te słowa Papieża Benedykta XVI z 2007 roku, gdyż były one źródłem inspiracji dla tematu Kongresu, który rozpoczynamy, a który brzmi: In ascolto di Dio „nei solchi della storia”: la secolarita parla alla consacrazione.

To moje wprowadzenie do Kongresu i tematyki Kongresu przedstawię w dwóch częściach. W pierwszej przybliżę, a niektórym przypomnę statystykę instytutów świeckich. Skorzystam tutaj z opracowania przygotowanego przez Kongregację Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego z Sequela Christi z 2011 r. W drugiej spróbuję wprowadzić w tematykę Kongresu, a którą przywołałam przed chwilą

1. [STATYSTYKA]

2. Wprowadzenie w tematykę Kongresu

Warto przyjrzeć się w jakim kontekście eklezjalnym odbywa się aktualny, IX. Międzynarodowy Kongres IS, jak również następująca po nim XI Assemblea generale. Wkrótce - od 7. do 28. października - odbędzie się XIII Zwyczajne zgromadzenie ogólne synodu biskupów, które podejmie temat Nowa ewangelizacja dla przekazu wiary chrześcijańskiej. W trakcie trwania Synodu, 11. października, rozpocznie się Rok Wiary ogłoszony przez Papieża Benedykta XVI dla upamiętnienia 50. rocznicy otwarcia Soboru Powszechnego Watykańskiego II i 20. rocznicy opublikowania Katechizmu Kościoła Katolickiego. Tematyka naszego Kongresu wpisuje się w te wydarzenia, które podkreślają prymat wiary w życiu każdego chrześcijanina, przeżywany i realizowany w miejscach życia i pracy. Zaprasza to do zatrzymania się nad pytaniem o stan naszej wiary, o to jak w dzisiejszym świecie być świadkiem Ewangelii oraz do wsłuchania się z uwagą i troską, a nawet z pewną fascynacją w to wszystko, co przez ten „dzisiejszy” świat mówi do nas Bóg. Do takiej refle

ksji w klimacie troski o wiarę i otwartości na świat stworzony i odkupiony przez Miłość zaprasza nas również Asyż, miejsce, gdzie się urodził i gdzie oczekuje na zmartwychwstanie św. Franciszek, który swoim życiem wniósł i wciąż wnosi do Kościoła i społeczeństwa świeży powiew Ewangelii.

Prymat wiary

Musimy sobie zadać pytanie o to, dlaczego jesteśmy w świecie? Dlaczego ten aspekt naszego życia jest jednym z istotnych elementów naszego powołania? Pytamy o to nie dlatego, że istniejąc tu na ziemi nie mamy innego wyjścia, ale dlatego, że świat i bycie w nim są dla nas wartością i zadaniem. Papież Benedykt XVI w Motu Proprio Porta fidei (6) wskazał m.in. na zadanie chrześcijanina: „chrześcijanie są faktycznie powołani, aby przez samo swoje istnienie w świecie ukazywali blask Słowa prawdy, jakie pozostawił nam Pan Jezus”. Stąd, można powiedzieć, że nie ma innego powodu bycia w świecie, pośrodku świata jak ten, by stale i na nowo, coraz pełniej „nawracać się do Pana, jedynego Zbawiciela świata” (ibid, 7).

Rodzi to kolejne pytania dla naszej refleksji - jak więc - w kontekście prymatu wiary - ma wyglądać nasza konsekracja pośrodku świata?

Przyjmujemy, że na wzór Chrystusa, który został posłany przez Ojca, aby świat zbawić (por J 3, 16). Temat konsekracji Jezusa w świecie i dla świata podejmie w pierwszym wykładzie włoski teolog, prof. Paolo Gamberini SJ.

My spróbujmy natomiast zastanowić się przez chwilę nad konkretnym sposobem bycia w świecie. Naszą refleksję otwiera pytanie:

Świat chrześcijański czy chrześcijanin w świecie?

Rozróżnienie pomiędzy koncepcją Kościoła, który wkłada wysiłek w budowanie świata chrześcijańskiego a Kościoła, który skupia się na tym, aby w tym świecie byli obecni autentyczni, święci chrześcijanie nie jest grą językową czy też teoretycznym ćwiczeniem. Odpowiedź na pytanie, jaką koncepcję przyjmujemy za własną i w jaką się angażujemy, całkowicie zmienia sposób istnienia Kościoła w dzisiejszym świecie i ma istotne konsekwencje dla naszego powołania świeckich konsekrowanych.

Chrześcijański świat próbowano budować w Europie przez kilkanaście stuleci. Początkiem tego procesu był edykt mediolański, w którym uznano chrześcijaństwo za religię panującą/obowiązującą na terenie cesarstwa rzymskiego. Ta tendencja łącząca religię z władzą, swoistego rodzaju sojusz pomiędzy tronem a ołtarzem wydawała się wtedy oczywista: przecież zbawienie jest najwyższym dobrem, zatem należało zrobić wszystko, aby każdy mógł go dostąpić. Swoistym owocem takiego myślenia była panująca przez wieki w wielu europejskich krajach zasada – cuius regio eius religio. Istnienie poza Kościołem było równoznaczne z istnieniem poza społecznością lokalną, a były też miejsca i okresy, kiedy władza świecka stała na straży zasad głoszonych przez Kościół i pilnowała wcielanie ich w życie przez poddanych. Innymi słowy, niekwestionowaną praktyką było coś podobnego, co dzieje się w wielu dzisiejszych krajach islamskich.

Święte pragnienie powszechnego zbawienia w połączeniu z mniej świętym pragnieniem a nawet postulatem, by norm i zasad kościelnych, strzegło prawo państwowe, pragnienie budowania świata chrześcijańskiego jest nadal obecne – i nie przynależy jedynie do danej kultury, kontynentu, czy poszczególnej grupy w Kościele. Niejednokrotnie przechodzi także w poprzek naszych pragnień, gdyż w samej swojej istocie jawi się dobre, ponieważ jest ściśle złączone z pragnieniem zbawienia, czyli najwyższego dobra dla drugiego, dla społeczeństwa, narodu… Wydaje się jednak, że czasami następuje pomieszanie pomiędzy celem a metodą. Nie tylko chcemy (na siłę) wszystkich zbawić, ale jeszcze dokonujemy tego w ten jeden, według nas, najlepszy sposób. Przestaje być ważne czego pragnie ten konkretny człowiek – to my wiemy lepiej czego mu potrzeba – on jest przecież zagubiony i nie wie co jest dla niego dobre. Trzeba mu o tym nie tylko powiedzieć, ale tak zorganizować życie w ziemskiej ojczyźnie, by nie miał możliwości pobłądzić. Niejednokrotnie przyjmujemy postawę rodzica wobec bardzo małego dziecka lub opiekuna wobec osoby o ograniczonej poczytalności, zapominając, że mamy przed sobą osobę dorosłą, świadomą siebie. Osobę, która ma własny czas i proces dojrzewania – nieraz różny od naszego. Bóg w swej cierpliwej, miłości czeka, a my? Tym, co próbujemy narzucać również wewnątrz wspólnoty Kościoła jest też nieraz zestaw praktyk modlitewnych, bardzo sztywno określony sposób formacji, itp. w naszych instytutach. Może to również być spis zachowań, „jedynie słusznych” zasad moralno-społecznych, które mają obowiązywać wszystkich, niezależnie od tego, czy deklarują się jako wierzący, a których staramy się wymagać (werbalnie lub też nie) w naszych środowiskach pracy czy otoczeniu społecznym.

Tak rozumiana i realizowana koncepcja świata chrześcijańskiego gubi osobę, jej wolność i jej osobistą relację z Bogiem. Sam fakt przynależności do grupy chrześcijańskiej, a nawet instytutu świeckiego, zachowywanie zasad, odmawianie kolejnych modlitw nie czyni nikogo chrześcijaninem, czyni go jedynie członkiem danej grupy społecznej o określonych zasadach, normach, praktykach i strukturze.

Tym, co sprawia, że jesteśmy czy też stajemy się chrześcijanami jest realna więź z Chrystusem podejmowana i pogłębiana każdego dnia na nowo. To ona buduje tożsamość chrześcijańską, która z kolei generuje konkretne chrześcijańskie postawy, które można sprowadzić do wspólnego mianownika - do realizacji przykazania miłości. Nie jest więc celem wkładanie wysiłku w to, aby prawo we wszystkich jego przejawach wokół mnie było „chrześcijańskie”, aby mnie i innym pomagało zachowywać wartości ewangeliczne. Chodzi o to, abyśmy my, ludzie wierzący, a już tym bardziej my – jako członkowie instytutów świeckich byli chrześcijanami. To chrześcijanin przestrzega zasad wynikających z Ewangelii, żyje nimi we wspólnocie i świadczy o nich w społeczeństwie, gdyż są dla niego wartością, gdyż pragnie naśladować Chrystusa, być z Nim blisko. Oczywiście, chrześcijanin pragnie pociągnąć do naśladowania Chrystusa wszystkich, ale czyni to tak, jak sam Jezus czynił – „jeśli chcesz…”, „przyjdź i zobacz…”.

Jest rzeczą znamienną, że Benedykt XVI 28 sierpnia 2011 r., w homilii do uczestników spotkania kręgu jego byłych studentów (doktorantów), podczas którego głównym tematem refleksji była nowa ewangelizacja uznał za konieczne dawanie jasnego świadectwa wierze, promieniowanie wiarą. A dawanie świadectwa wierze zaczyna się nie od mówienia, nie od głoszenia, ale od słuchania i zrozumienia sytuacji współczesnego człowieka w świecie, jego języka i poszukiwań, jego głodu Boga i sposobu, w jaki ten głód się wyraża. Nie ma słuchania bez zwrócenia się z uwagą ku człowiekowi, ku światu, bez wejścia – na wzór Wcielenia – w ten świat, by dzielić z nim wszystko, co ludzkie, oprócz grzechu, by dzielić jego troski i nadzieje. A to niesie za sobą napięcie. O powołaniu chrześcijanina w świecie, stałym napięciu wpisanym w bycie chrześcijaninem/chrześcijanką będzie mówiła niemiecki filozof religii prof. Hanna Barbara Gerl-Falkovitz.

Jeśli nie chrześcijański świat, to jak podejmować wezwania nowej ewangelizacji? Jak nieść Ewangelię do świata który jest miejscem realizacji naszego powołania?

Człowiek, drogą Kościoła

Najprostszą odpowiedzią wydaje mi się odpowiedź Dana przez bł. Jana Pawła II w jego pierwszej encyklice, Redemptor hominis, a mianowicie to, iż drogą Kościoła jest człowiek. Zarówno ten, który – jak starszy brat z przypowieści o synu marnotrawnym – jest zawsze przy Ojcu ale nie umie się cieszyć z powrotu brata, jak i ten młodszy, który poszedł szukać swoich dróg i potrzebował czasu, aby wrócić (por. Łk 15, 11-32). Jeden i drugi potrzebuje innej uwagi Ojca, innego traktowania, innej troski, innego towarzyszenia. W świecie chrześcijańskim, tak jak on był kształtowany nie znalazłoby się miejsce dla młodszego syna. Nawet wtedy, gdyby sam wrócił, zapłaciwszy gorzką cenę za swoje oddalenie. Wydaje się iż pozostałby człowiekiem na zawsze naznaczonym swoją historią odejścia i zagubienia. Nasze powołanie kieruje nas do tych właśnie ludzi znajdujących się poza strukturami Kościoła; wskazuje nam miejsca spotkania „na dziedzińcach pogan”. Przypomina o tym dość często Papież Benedykt XVI, a promuje kard. Gianfranco Ravasi, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Kultury.

Czasami wydaje nam się, iż Kościół w swoim hierarchicznym wymiarze, będąc zwrócony ku ekspansywnym i bardzo dynamicznym ruchom eklezjalnym czy nowym wspólnotom, jakby zapomniał, albo niedocenia instytutów świeckich. Wydaje się, że to inny sposób ewangelizowania czy wychodzenia na drogi świata by głosić Chrystusa jest „na topie”, bo przyciąga - jak się wydaje – to, co jest spektakularne, co jest oceniane jako sukces w wymiarze oddziaływania. Powinniśmy się cieszyć, że Pan Bóg w historii wzbudza różne charyzmaty, których celem jest odnowa Kościoła. Do nas należy wierność naszemu powołaniu zanurzonemu w tajemnicy Wcielenia. Zrobię krótką osobistą dygresję. W lutym br. uczestniczyłam w międzynarodowym sympozjum Verso la guarigione e rinnovamento, a dotyczącym nadużyć seksualnych w Kościele. Jednym z głęboko przeżyciowych momentów było nabożeństwo pokutne za grzechy nadużyć wobec ofiar. Rozpoczęło się ono od kontemplacji tajemnicy Wcielenia. W ciemnym Kościele Św. Ignacego w Rzymie, przy pięknej muzyce pokazywane były slajdy - piękno świata, stworzenia i kolejno destrukcja: wojny, krzywda, ból, cierpienie. Spojrzenie na pełen napięć świat, które było zaproszeniem do wejścia w perspektywę Trójcy Św., zakończyło się posłaniem Jezusa do świata, który Bóg tak bardzo umiłował. Można powiedzieć, że takie jest źródło określające nasz sposób życia, gdy mówimy za Izajaszem „oto ja, poślij mnie”, poślij w to lub inne miejsce, aby, po prostu, być tam chrześcijaninem, człowiekiem naśladującym Chrystusa.

To nasza droga, by przyjmować świat nie jako zagrożenie do przezwyciężenia, ale jako miejsce chrześcijańskiego świadectwa, by „pytać” co świeckość świata mówi naszej konsekracji. Przyjmowanie świata rozumianego pozytywnie, jako miejsce świadectwa, wynika z przyjęcia ewangelicznej prawdy, że Królestwo Boże nie jest z tego świata, że do miejsca, gdzie ujrzymy Boga twarzą w twarz dopiero zmierzamy. Królestwo i królowanie Boże nie jest utopią do zrealizowania tu na ziemi. Ta perspektywa eschatologiczna pozwala zobaczyć, że czasy w których żyjemy nie są jakimś specjalnym zagrożeniem dla chrześcijaństwa, nie są zagrożeniem dla Kościoła, ale są dla niego wyzwaniem, szansą, próbą wiary i wierności swemu Mistrzowi i Panu.

Jeśli więc są wyzwaniem, szansą to warto wsłuchać się w to, co świat do nas mówi. Jakie stawia przed nami wyzwania, czego nas uczy. W wystąpieniach przedstawicieli instytutów świeckich zostanie podjęta próba przyjrzenia się czterem tematom, które wydawały się nam istotne. Są to: nowy model świętości, który przedstawi abp Gerald Cyprien Lacroix, prymas Kanady; co znaczy być świeckim w Kościele - …… z Francji, nowe modele komunikacji – Ivan Netto z Indii oraz jak zmienia się powołanie, gdy zmienia się świat – Paola Grignolo z Włoch.

Tytułem zakończenia

Powiedział ktoś, że „Proroctwo nie jest odejściem od rzeczywistości ku mistycznemu i sakralnemu niebu, ku mitycznej przyszłości odtwarzającej iluzje ideologii. Proroctwo, jak nauczają prorocy biblijni, to wierność wobec historii przy równoczesnym oparciu stóp na ziemskich drogach, nawet jeśliby się miały zakurzyć. Proroctwo to pozostanie dziećmi własnej epoki, społeczeństwa, kultury, w której się jest zanurzonym, ale po to, by stać się rodzicielami nowego pokolenia nie zauroczonego chwilą, ale nie dlatego, że nie dostosowanego lub zbuntowanego, lecz dlatego, że zdolnego do jej ponownego tworzenia. Wcielenie, które jest sercem chrześcijaństwa, to krzyż osadzony w glebie historii po to, aby odbudować pęknięcie miedzy transcendencją i immanencją, miedzy czasem i wiecznością, między przestrzenią a nieskończonością i nawiązać w ten sposób nowe spotkanie miedzy człowiekiem a Bogiem (s.112)”.

Życzę więc każdemu z nas stawania się prorokiem – dzieckiem własnej epoki, który staje się rodzicem nowego pokolenia.


Oryginalny tekst w jezyku polskim.

 

KONSEKRACJA JEZUSA

 

Paolo Gamberini SJ

 

Włoskie słowo sacro [polskie „święty”] pochodzi od łacińskiego sacer, którego rdzeń wydaje się łączyć z akkadyjskim saqàru („zagrodzić, zakazać”). W języku greckim układ znaczeń krąży wokół pojęć άγιος (wielkość, transcendencja i odrębność tego, co boskie), ιερός (ludzie lub przedmioty szczególnie naznaczone oddziaływaniem Boga). Ich indoeuropejski rdzeń sac, sak sag oznacza przywiązać, przyłączyć, związać. Wynika z tego znaczenie rzeczywistości związanej z bóstwem. Etymologia sugeruje, że pojęcie to może przyczynić się do określenia jakiegoś miejsca, przedmiotu, roli (kapłan) lub zrytualizowanego aktu (złożenie ofiary, konsekracja), które są „święte”, gdyż wyrażają w czasie włączenie/zjednoczenie i wykluczenie/rozdzielenie. Sacrum więc łączy i rozdziela.

W słowie „consacrazione” [„konsekracja”] pojawia się słowo
„sacro”, sacrum: „konsekrować” znaczy bowiem uczynić świętym, zjednoczyć daną rzeczywistość świecką ze sferą tego, co jest „święte”, co stanowi „sacrum”. Takie znaczenie pojawia się również w innym słowie, które stale się łączy ze sferą sacrum, a mianowicie z ofiarą: sacrum facere, uczynić daną rzeczywistość świętą przez jej usunięcie lub unicestwienie, po to, by umożliwiła zjednoczenie z bóstwem i sferą sacrum. Pojęcia sacro, consacrare, sacrificio, sacerdozio, sacello wszystkie wyrażają tę samą dynamikę. W konsekracji następuje mniej lub bardziej głębokie połączenie sfery boskości i jej misterium z rzeczywistością nie-sakralną, którą nazywamy świecką, profaniczną (to, co stoi przed fanum, czyli przed świątynią).

Sacrum to istotna struktura religijności, od chwili gdy ludzkie doświadczenie Boga nieuchronnie musi być pośredniczone, czyli koniecznie musi przechodzić przez coś, co nie jest Bogiem, i to coś zaczyna przedstawiać to, co boskie, staje się święte, odmienne, oddzielone od świeckiego użytku, staje się przedmiotem szacunku, czci i bojaźni. Aby nawiązać kontakt z tym, co boskie, człowiek wycina z życia – czyli ze świeckiego świata – gesty, osoby, przestrzenie i okresy czasu, napełnia je wartością symboliczną, uznając je za uprzywilejowane miejsce spotkania z tym, co boskie. W ten sposób tworzy się środowisko sacrum, które napotykamy we wszystkich religiach. Człowiek uznaje za „święte” dane miejsce, czas i osobę, gdzie doświadcza tego, co boskie. Ze względu na to symboliczne pośrednictwo, rzeczywistość wybrana na pośredniczenie boskości zostaje skojarzona z boskością i sama również staje się przedmiotem szacunku i czci (przeciwstawianym temu, co świeckie).

Sacrum w szczególny sposób wiąże się z religią. Zgodnie ze znaczeniem podanym przez Laktancjusza (por. Divinae Institutiones [„Podstawy nauki Bożej”], IV, 28), religia mówi nam o ścisłej więzi (religare) między człowiekiem a Bogiem. Opierając się o gramatykę słowa religare (złączyć człowieka z Bogiem, złączyć ludzi we wspólnocie wiary), sacrum porządkuje i przygotowuje racje oddzielenia i usunięcia. Oddzielić i „tollere” (usunąć): ten, kto nie podziela wymiaru sacrum, do którego odwołuje się dana wspólnota, zostaje oddzielony od wspólnoty. Gramatykę sacrum wyrażają reguły i postawy „czystości” i „nieczystości”.

W dziedzinie filozofii religii, religioznawstwa, biblistyki i teologii systematycznej mianem „sacrum” określa się to wszystko, co człowiek czci jako coś, czym nie można dysponować, co jest doświadczane jako moc, od której ludzie są całkowicie zależni. Religijne doświadczenie sacrum może przyjmować najbardziej różnorodne formy, ale zasadniczo można je ująć w dwóch przeciwstawnych formach: sacrum może być postrzegane jako coś wstrząsającego i nieprzewidywalnego (tremendum), coś, co biblijne świadectwa wyrażają przede wszystkim w opisach teofanii, kiedy niespodziewane przerażenie i nagłe iluminacje objawiają numinotyczny aspekt bóstwa, obecny szczególnie w doświadczeniu śmierci; sacrum może też być doświadczane jako ujmujące i pociągające (fascinans), jak w powiewie wiatru i w doświadczeniu miłości .

Owa dwoistość doświadczenia sacrum jest obecna również w objawieniu biblijnym. Z jednej strony świętość Boga, wraz z Jego atrybutami transcendencji, niewysławialności i niedyspozycyjności sprawia, że człowiek z bojaźnią i drżeniem patrzy na dalekiego, odległego Boga. Z drugiej strony, ta sama świętość łączy się z tym, co nie jest boskie – z prorokiem, z człowiekiem konsekrowanym, z człowiekiem jako takim, z miłosierdziem, przebaczając mu jego winy, a człowiek czuje się przyciągany ku Bogu z miłością. To dwojakie doświadczenie napotykamy zarówno w Starym, jak w Nowym Testamencie, chociaż trzeba stwierdzić, że doświadczenie sacrum, jakie przeżywa Jezus, stanowi decydujące przezwyciężenie utajonej dwuznaczności sacrum. Ta nowość nie zawsze była konsekwentnie uznawana i przyjmowana w tekstach Nowego Testamentu, a tym bardziej nie stała się kościelną praxis.

W Nowym Testamencie odnajdujemy bowiem obydwie główne cechy charakterystyczne objawienia Boga ze Starego Testamentu: z jednej strony Boga o niepojętej i straszliwej woli, który zamieszkuje w niedostępnej światłości (Hbr 10,31; l P 5,6; 1 Tm 6,16), karzącego, mściwego, najwyższego obrońcę i kata; z drugiej zaś strony Boga-Abba, dawcę życia, przebaczenia i miłości, który już nie kocha dobrych, a karze złych, lecz kocha wszystkich, wszyscy bowiem jednakowo są Jego stworzeniami (Mt 5,45): ten obraz Boga jest gorszący dla religijnego świata Jezusa.

Szczególne doświadczenie Boga będące udziałem Jezusa sytuuje się na szczycie zarówno Starego, jak Nowego Testamentu. W Jezusie sacrum zostaje określone na nowo i uwolnione od dwuznaczności: od podstawowych realiów religii żydowskiej, ale i od wszelkiej religii jako takiej, gdy ofiara i rozumienie sacrum zostają przerwane i przeżyte na nowo przez Jezusa, poczynając od Jego konsekracji. Chcę jednak jeszcze raz prześledzić najważniejsze momenty drogi Chrystusa: chrzest, posługę przedpaschalną i mękę/śmierć.

1. Chrzest

Ewangelie opisują to wydarzenie z życia Jezusa w formie chrześcijańskiego midraszu (gatunku literackiego typowego dla Starego Testamentu), który podaje nam interpretację tożsamości Jezusa. Zadaniem takiego midraszu jest udzielenie odpowiedzi na trudność pierwszych chrześcijan, którzy we chrzcie w Jordanie widzieli podporządkowanie Jezusa Chrzcicielowi i stwierdzenie, że również Jezus potrzebował przebaczenia i nawrócenia.

Możemy się zastanawiać, jak to się stało, że Jezus postanowił przyjąć chrzest z rąk Jana. Zasadne jest stwierdzenie na początku, że Jezusem wstrząsnęło głoszenie Chrzciciela i nakłanianie do pokuty i nawrócenia, dla odpuszczenia grzechów. Musimy tu popatrzeć, czy chrzest Jezusa, będący chrztem pokuty, zakłada, że Jezus miał jakieś powody do skruchy. Gdyby tak było, znaczyłoby to, że Jezus miał świadomość swojego własnego grzechu.

Gest Jezusa ujawnia sposób wybrany przez Boga, by być pośród ludzi: być-razem-z. Jezus nie poprzestaje na pochyleniu się nad grzesznikami: On jest razem z nimi. Właśnie dlatego, że sam jest bez grzechu, Jego solidarność z grzeszną ludzkością jest całkowita . Właśnie dlatego, że Jezus jest „razem z” grzesznikami, przeżywa od wewnątrz ich grzech, samemu go nie popełniając. Jezus może wziąć ich grzech na siebie, gdyż jest bez grzechu. Znaczy to, że solidarność Jezusa z grzesznikiem posuwa się tak dalece, iż utożsamia Go z grzesznikiem (por. 2 Kor 5,21). Chrzest Jezusa ma charakter paradygmatu, gdyż pomaga nam zrozumieć elementy Jego konsekracji.

„Konsekracja” zmierza do zjednoczenia danej rzeczywistości świeckiej ze sferą tego, co stanowi „sacrum”, z tą dynamiką w czasie włączenia/zjednoczenia i wykluczenia/rozdzielenia. Już na podstawie fenomenologicznego rozpoznania chrztu Jezusa zdajemy sobie sprawę, że nie występuje tu moment wykluczenia/rozdzielenia. Jezus utożsamia się z grzesznikami: pełna solidarność z tą świecką czy wręcz od-sakralizującą rzeczywistością, jaką jest świat grzechu i nieczystości. Jezus jest „z grzesznikami” w świecie nie-religijnym. Nie odrzuca świata grzeszników, ale staje się dogłębnie bliźnim i solidarnym.

Otwarcie się nieba w chwili chrztu (por. Mateusz i Łukasz) i zstąpienie Ducha Świętego ukazują dynamikę utożsamienia sfery sacrum z Tym, który z kolei utożsamił się z grzesznikami. „Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił na Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: «Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie»” (Łk 3,21-22). W tej chrzcielnej teofanii Ewangelista pokazuje nam, że głębokim rdzeniem religijnego doświadczenia Jezusa jest nie tyle decyzja czy rozkaz, ale świadomość, że bierze On początek w miłości, która jest pierwsza i zostaje przyjęta.

2. Konsekracja przedpaschalna

Przez pewien czas Jezus nie tylko chrzcił, ale również głosił to samo co Jan, włącznie z przesłaniem o charakterze społecznym. A jednak w pewnym momencie wydarzyło się coś, co zmotywowało i popchnęło Jezusa do pozostawienia Jana. Jezus przestał chrzcić i głosić rychłe nadejście dnia sądu. Co takiego spowodowało tę zmianę, tak dalece, że trzeba mówić o radykalnym nawróceniu Jezusa? W pewnym momencie Ewangelie poświadczają bowiem, że Jezus miał własne przesłanie i określał siebie przez kontrast z Janem.

Wydarza się coś, co sprawia, że Jezus w pewnym momencie przestaje chrzcić, pościć, odprawiać rytualną modlitwę. Te nowe zachowania Jezusa szybko rzucają się w oczy Galilejczykom (por. Mt 9,14-15; 11,18-19; Łk 11,1). Dotąd Jezus wiódł życie ascetyczne, skoncentrowane na głoszeniu nieuniknionego gniewu Bożego, teraz zaś głosi, że królestwo Boże już nastało. Tekstem Ewangelii, który ukazuje tę radykalną zmianę, jest tekst Łk 11,20 (Mt 12,28): „A jeśli Ja palcem Bożym wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło już do was królestwo Boże”.

Jezus był świadom, że tam, gdzie działa Duch, tam wdziera się królestwo Boże. Jasno to stwierdza apokryficzna Ewangelia Tomasza: „Jezus powiedział: ten, kto jest blisko Mnie, jest blisko ognia, a kto jest daleko ode Mnie, jest daleko od królestwa” (VgTom 82).

Jezus uświadamia sobie swoje namaszczenie na początku swojej działalności publicznej. „Często zapomina się o tym, że określenie «Jezus Chrystus», w którym chrześcijanie od samego początku zawarli swoją wiarę, oznacza «Jezus Pomazaniec». On sam tak określił siebie w synagodze w Nazarecie (Łk 4,16 n.), cytując fragment z proroka Izajasza (Iz 61,1-2): «Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę»” .

Doświadczenie Ducha działającego w Jezusie spowodowało tak radykalną zmianę w życiu Jezusa, że przynagla Go do wyjścia ku ostatnim członkom społeczeństwa. Królestwo jest bezpośrednio przeznaczone dla chorych, grzeszników i opętanych. Jezus uczy się tego na podstawie swojego doświadczenia i swojej posługi. Jezus oczekuje na przyjście królestwa Bożego, a już nie na przyjście jakiegoś mesjańskiego chrzciciela. Jeśli chrzest Jezusa w Jordanie stanowi przejście od życia prywatnego do publicznego, to z kolei posługa uzdrawiania i egzorcyzmowania stanowi radykalny przełom w życiu publicznym Jezusa.

Prośba, z jaką Jan zwraca się do Jezusa, jasno pokazuje różnicę między sposobem, w jaki Chrzciciel oczekuje na eschatologiczne królestwo, a doświadczeniem Jezusa. To, co mówi i czego dokonuje Jezus, niestety zupełnie się nie mieści w schemacie Chrzciciela; oczekiwał on mesjańskiego chrzciciela, a tymczasem widzi kogoś, kto przyjaźni się z celnikami i grzesznikami. Po co nadal chrzcić ludzi dla odpuszczenia grzechów, żeby mogli uniknąć rychłego gniewu, skoro chorych, ubogich i grzeszników bezpośrednio nawiedza Boże miłosierdzie, a nie spada na nich Boży gniew? Uwaga już się nie skupia na człowieku, który pokutuje, lecz na miłości Boga, który okazuje miłosierdzie i uzdrawia swoje stworzenie.

Nadejście królestwa wiąże się nie tylko z działalnością taumaturgiczną Jezusa, z Jego cudami i słowami: w centrum jest Jego Osoba. Każdy, kto spotykał Jezusa, stawał twarzą w twarz z Bogiem Abrahama, Izaaka i Jakuba. „Dla współczesnych Jezusowi spotkanie z Nim było zaproszeniem do osobistego spotkania z żywym Bogiem, gdyż ten człowiek w swojej osobie był Synem Bożym. Ludzkie spotkanie z Jezusem jest sakramentem spotkania z Bogiem” . W tym znaczeniu doświadczenie Jezusa jest najwyższym spełnieniem, a tym samym jest źródłem czy normą każdego spotkania z Bogiem. W gestach i w słowach Jezusa z Nazaretu jest się tak blisko królestwa Bożego, że spotykając Jezusa, doświadcza się samego Boga. „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem” (J 15,9).

Jezusa można w pełni zrozumieć w odniesieniu do miłości Boga i w tej miłości we właściwym znaczeniu On istnieje (eksiste). Im bliżej Jezusa z Nazaretu jest Bóg Ojciec, tym bardziej byt Jezusa pustoszeje, robiąc przestrzeń dla βασιλεία. Określenie Jana (J 1,18) „ό ώυ εις τόν κόλπον τού πατςός” oznacza ruch w miejscu (εις τόν κόλπον): chodzi o dynamiczne przebywanie w łonie Ojca. Jego bycie człowiekiem oznaczało wolność polegającą na byciu niczym dla siebie. „Jezus jest człowiekiem zintegrowanym, całkowicie zwróconym w jednym kierunku. Interesuje się jedną rzeczą, nie wieloma. Ma do powiedzenia jedno słowo, nie zaś wiele (…). Jezus jest osobą zintegrowaną, stale zwróconą ku centrum, i tylko o tym centrum mówi, o niczym innym” . Bycie tego człowieka polegało raczej na zapomnieniu o sobie, przewyższającym jakiekolwiek zainteresowanie sobą.

W swojej radykalnej „proegzystencji” Jezus objawia sposób swojej konsekracji. Jest Bożym Pomazańcem, czyli „Świadkiem Wiernym”, gdyż Jezus czyni widzialnym Boga, który jest niewypowiedziany i niewidzialny. „Gdybym Ja wydawał świadectwo o sobie samym, świadectwo moje nie byłoby prawdziwe. Jest ktoś inny, kto wydaje świadectwo o Mnie; a wiem, że świadectwo, które o Mnie wydaje, jest prawdziwe” (J 5,31-32); „Nawet jeżeli Ja sam o sobie daję świadectwo, to świadectwo moje jest prawdziwe, bo wiem, skąd przyszedłem i dokąd idę” (J 8,14). Różnica między prorokami Starego Testamentu a Jezusem z Nazaretu polega na tym, że Jezus jest „Świadkiem Wiernym” (Ap 1,5), objawiającym Boga: „zwrócenie się Jezusa ku światu nie jest jedynie konsekwencją Jego zwrócenia się ku Bogu, ale kontynuacją, widzialną przejrzystością Jego zwrócenia się ku Bogu” .

Takie bycie nie przekracza wymownej struktury biblijnego objawienia. Jezus nie zastępuje Boga; nie stawia siebie obok Boga i nie stawia siebie na miejscu Boga, uzurpując sobie Jego godność: Jezus objawia źródło Miłości Ojca i właśnie w tym „jest” Synem. Jezus nie daje świadectwa o samym sobie, jedynie pozwala, by Bóg Ojciec miłował za Niego i poprzez Niego. „Jeśli [Jezus] przyjmował celników i grzeszników, to dlatego, że chciał w ten sposób objawić, kim jest Bóg (Łk 15): to nie tylko gest zbawienia dla grzeszników, ale jeszcze przedtem, i głębiej, gest objawienia” . Kiedy Jezus wypowiada słowa „JA JESTEM”, chce jedynie objawić Tego, który Go posłał – Ojca. „Kiedy więc Jezus wypowiada έγώ είμι, nie objawia przede wszystkim siebie samego, lecz Ojca (por. J 8,24 n.)” . To, co jest powiedziane o słowach i czynach Jezusa – „Ja nic sam z siebie nie czynię, ale mówię to, czego Mnie Ojciec nauczył. (…) Ja zawsze czynię to, co się Jemu podoba” – jeszcze pełniej się odnosi do bytu Jezusa: „JA JESTEM”, gdyż trwam w więzi z Ojcem (πρός τόν θεόν).

3. Konsekracja jako otwarcie na innego

Charakterystyczna cecha i minimalna podstawa historyczna autentycznej tradycji mówiącej o Jezusie przedpaschalnym potwierdzają nam, że Jezus szczególnie miłował tych wszystkich, którzy znajdowali się wówczas na marginesie społeczeństwa: chorych i opętanych, celników i nierządnice, maluczkich i ubogich. Jezus jest zatem otwarty na innego człowieka także posuwając się aż do granic kultury i religii – na poganina. Przy niektórych spotkaniach (por. Mk 5,1-20; Mk 7,24-30; Łk 17, 11-19) Jezus przekracza granice swojej religii i misyjności (nie-Hebrajczyk) i pozwala, by Jego przewodnikiem w rozumieniu królestwa Bożego był ktoś nienależący do narodu wybranego. „W tych fragmentach Jezus jawi się jako ktoś, kto potrafi przekraczać granice i budować mosty” .

Przy okazji warto zwrócić uwagę na to, jaką rolę w ujawnianiu tożsamości Jezusa i tego, czym jest prawdziwa wiara, odgrywają Samarytanie.

Otwartość Jezusa na innego człowieka jest najbardziej oczywista w odniesieniu do ludzi, którzy byli nieprzyjaciółmi Boga – do grzeszników. Jezus całkowicie ogołocił samego siebie jako Ten, który określił samego siebie w relacji do grzeszników. „Przyjaciel grzeszników” (Mt 11,19). Ofiarowując przebaczenie bez wymagania wcześniejszej skruchy, Jezus przekracza wymagania moralne narzucone przez Prawo. Fakt, że Jezus spożywa posiłki razem z grzesznikami, symbolizuje pierwszeństwo Bożego miłosierdzia (indicativus) nad Bożym sądem i gniewem (imperativus).

Jezus ofiarował celnikom, nierządnicom i grzesznikom udział w królestwie Bożym, gdy byli oni jeszcze grzesznikami (por. Rz 5,8). Zasiadając przy wspólnym stole, Jezus wykracza daleko poza zwykłą sympatię wobec ludzi odciętych od wszelkich więzi. Jezus realizuje swoją konsekrację, stając się jedno z losem tego, kto jest „inny”, i „inny-od Boga”. Czyniąc się grzesznikiem z grzesznikami, celnikiem z celnikami, Jezus wyrywa grzesznika i celnika z tego, co stanowi istotę grzechu, czyli z nie-relacji, z piekielnego wyizolowania, w jakim znajduje się człowiek. Jezus wziął na siebie tych wszystkich, którzy żyli w piekle i w śmierci. „On przyjął nasze słabości i dźwigał choroby” (Mt 8,17).

Nowy Testament wyraża utożsamienie się Jezusa z innym człowiekiem za pomocą zwrotów „peri emon” i „peri pollon”. „Paweł określa tę wymianę mianem «pojednania» (katallage). Słowo greckie obejmuje zaimek allos (inny); pojednanie oznacza zatem stanie-się-innym” . Bóg pojednuje ludzi, wchodzi w komunię z człowiekiem, stając się człowiekiem: stając się innym.

4. Wydanie Jezusa w Jego męce i śmierci

Całe życie Jezusa było całkowitym zawierzeniem miłości Boga Ojca, która dogłębnie je określiła: to On, Abba, tak, że miłość ta określa zarówno Jego życie, jak śmierć (por. Mt 26,38). Jezus wie, że ustanowił królestwo-które-przychodzi, ma więc pełną świadomość, że ostatecznym sensem Jego życia i śmierci jest nadzieja eschatologiczna. „Zaprawdę, powiadam wam: Odtąd nie będę już pił [napoju] z owocu winnego krzewu aż do owego dnia, kiedy pić będę go nowy w królestwie Bożym” (Mk 14,25); „Albowiem powiadam wam: odtąd nie będę <już> pił [napoju] z owocu winnego krzewu, aż przyjdzie królestwo Boże” (Łk 22,18). „Jego niezachwiana ufność obejmuje gotowość przyjęcia tej śmierci z rąk Boga” . Jezus był „Świadkiem Wiernym”, gdyż całkowicie i radykalnie zawierzył się miłości Boga Ojca (por. Łk 23,46). „Jezus, wiedząc, że nadeszła godzina Jego, by przeszedł z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował” (J 13,1). </już>

W Nowym Testamencie znajdujemy czasownik, który łączy Ewangelie z pierwotną interpretacją śmierci Jezusa, wypracowaną przez Pawła Apostoła. Czasownik ten pozwala głębiej zrozumieć, na czym polega sekret konsekracji Jezusa. Chodzi o czasownik „wydać” (παραδιδόναι) . Czasownik „wydać”, po łacinie tradere, w Mt 26,46-47 nabiera znaczenia zdrady. Jezus zostaje wydany Judaszowi; Judasz wydaje Jezusa arcykapłanom (Mk 14,10) i uczonym w Piśmie, oni zaś wydają Go Piłatowi (Mt 27,1); Piłat wydaje Jezusa żołnierzom (Mt 27,26); żołnierze wydają Jezusa krzyżowi (Mt 27,31). Ewangeliści podkreślają jednak, że w tym przechodzeniu z rąk do rąk Jezus nie jest bierny: Syn Człowieczy „nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu” (Mt 20,28). Także Marek, Łukasz i Jan podkreślają dobrowolne i świadome złożenie siebie w darze przez Jezusa: „Ja życie moje oddaję (…). Mam moc je oddać” (J 10,17). W Ga 1,4; 2,20 i w tekstach deuteropawłowych (Ef 5,2.25; Tt 2,14 i l Tm 2,6) Chrystus jest podmiotem, który oddaje wszystko, co otrzymał od Boga Ojca (Mt 11,27). „Oddał ducha” (J 19,30).

Duch otrzymany przy chrzcie w Jordanie zostaje teraz wydany chrztowi Golgoty. Jezus zanurzony w głębokich wodach śmierci wynurza się z nich, a „w chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na Niego. A z nieba odezwał się głos: «Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie»” (Mk 1,10-11). Teraz Duch, który wylewa się ze śmierci Jezusa, zostaje wylany na każdego człowieka, „i będą prorokować synowie wasi i córki wasze, młodzieńcy wasi widzenia mieć będą, a starcy – sny. Nawet na niewolników i niewolnice moje wyleję w owych dniach Ducha mego, i będą prorokowali” (Dz 2,17-18). Oddając samego siebie „za nas”, objawia cel swojej konsekracji. Jan stwierdza na początku swojej Ewangelii: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał (έδωκεν), aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” (J 3,16-17). „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał (παρέδωκεν), jakże miałby także wraz z Nim wszystkiego nam nie darować?” (Rz 8,31-32).

5. Konsekracja jako ofiara Jezusa

Słowo „konsekracja” oznacza uczynić sakralnym, świętym, zjednoczyć daną rzeczywistość świecką ze sferą tego, co stanowi „sacrum”. Jak mówiliśmy, taki sens pojawia się również w słowie „ofiara”: sacrum facere, uczynić daną rzeczywistość świętą poprzez jej usunięcie lub unicestwienie, aby umożliwiła dostąpienie jedności z bóstwem i ze sferą sacrum. W tej dynamice pojęcia consacrare, sacrificio i sacerdozio [konsekrować/poświęcać, ofiara i kapłaństwo] odwołują się do siebie nawzajem i łączą się ze sobą.

Terminologia konsekracji pozwala Jezusowi ująć tematycznie swój dar, szczególnie poprzez Pieśni o Słudze Pańskim i ucztę paschalną . Szczególnie Iz 53 odegrał zasadniczą rolę w zrozumieniu, że Jezus oddał swoje życie do końca, zwłaszcza od chwili, gdy odczuł nieuchronność gwałtownej śmierci. Ofiarowując swoje życie za wielu, Jezus wypełnia bycie-dla, proegzystencję Sługi. Odnajdujemy tutaj dwie podstawowe kategorie soteriologiczne, do których wrócimy w punkcie trzecim: zadośćuczynienie i zastępczość, na podstawie których konsekracja Jezusa ujawnia swój ostateczny wymiar bycia-dla . W znaku chleba i wina Jezus zinterpretował swoją własną śmierć. W tych symbolach Jezus wyraża swoje „Oto jestem”: to jest Ciało moje, oto jestem ja-dla-was.

Terminologia konsekracji i zadośćuczynienia zastępczego jest dobrze wyłożona w Liście do Hebrajczyków (5,7-9; 9,11-14) . W odróżnieniu od obrzędu przebłagalnego, w którym ofiarnik utożsamiał się ze zwierzęciem składanym w ofierze, by dostąpić jedności z sacrum, w konsekracji Jezusa sam Bóg utożsamia się z Jezusem z Nazaretu (Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie), On zaś utożsamia się z grzesznikami, wydając im siebie.

W takim odwróceniu dynamiki objawia się nowość konsekracji Jezusa. Nie zawiera się ona już ani w logice „obrzędu przebłagalnego”, zgodnie z którą grzesznik musi złożyć ofiary, by uzyskać przebaczenie za grzechy, ani w logice „kozła ofiarnego”, zgodnie z którą niewinny jest ofiarą grzeszników. Przezwyciężając obrzęd przebłagalny, to nie grzesznik, lecz Bóg utożsamia się ze składaną ofiarą, i przezwyciężając dynamikę „kozła ofiarnego”, to nie grzesznik obarcza swoją śmiercią niewinnego – biernego i zmuszonego znieść przemoc grzesznika – lecz niewinny wydaje siebie aktywnie i dobrowolnie.

Konsekracja Jezusa niesie w sobie rewolucyjny potencjał, gdyż wyraża solidarność przeżywaną aż po najdalej idące konsekwencje, będącą nie tylko zwykłym udziałem w cudzych cierpieniach, ale wyniesieniem losu, historii i bytu innego człowieka. Solidarność ta jest przeżywana w zapomnieniu o sobie samym w rękach Boga Ojca. Bez wydania się w ręce Boga Ojca nie byłoby możliwe, by Jezus wydostał się z diabelskiego kręgu religijnej przemocy, która każe ludziom składać ofiary dla ponownego zjednoczenia się z sacrum. Jezus bierze na siebie to, co należy do nich (grzech/śmierć), aby dać im to, co należy do Niego (przebaczenie/życie). „[Jezus] przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę” (Hbr 9,14). Jezus jest konsekrowany, gdyż jest Tym, który daje Ducha. Duch, którego otrzymał przy chrzcie w Jordanie, teraz zostaje wydany chrztowi Golgoty. Teraz Duch, który wylewa się ze śmierci Jezusa, zostaje wylany na każdego człowieka na odpuszczenie grzechów (por. J 20,22). Konsekracja Jezusa domaga się od nas określenia na nowo naszej koncepcji sacrum, sprawiając, że wszelkie żądanie ofiar motywowane poczuciem winy, dla przywrócenia jedności ze Świętym, okazuje się teraz zbyteczne, a tym bardziej niekonsekwentne. „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mt 9,13). Więź, re-ligio z sacrum, teraz już nie tworzy się poprzez negację życia, poprzez obrzęd ofiarny, ale w uznaniu daru i w jego obfitości. Pan nie oczekuje, że ludzie coś Mu złożą w ofierze, ale On sam uczynił siebie dla nas darem. To już nie ludzie muszą składać ofiary Bogu, ale to Bóg ofiarował siebie ludziom, i Bóg ofiarowuje siebie, dając ludziom swoją własną zdolność do miłowania.

Wyraźmy to słowami św. Ignacego z Loyoli: „Z wielkim uczuciem rozważę, ile zdziałał dla mnie Bóg, nasz Pan, ile mi dał z tego, co ma, oraz jak ten sam Pan chce mi dać siebie samego, na ile to możliwe, odpowiednio do swojego Boskiego rozporządzenia. W świetle tego zastanowić się – rozumnie i uczciwie – co ja powinienem z mojej strony ofiarować i dać Jego Boskiemu Majestatowi, czyli wszystkie moje rzeczy i mnie samego razem z nimi, jak ktoś kto drugiemu coś daje z wielką miłością:

Zabierz, Panie, i przyjmij całą moją wolność,
pamięć moją, mój rozum i całą moją wolę,
wszystko, co mam i co posiadam.
Ty mi to, Panie, dałeś, Tobie to zwracam.
Wszystko jest Twoje.
Rozporządzaj tym według Twojej woli.
Daj mi tylko miłość Twoją i łaskę,
a to mi wystarczy”


Oryginalny tekst w jezyku wloskim.

 

W ŚWIECIE, ALE NIE ZE ŚWIATA. REFLEKSJA O TRWAŁYM NAPIĘCIU W ŻYCIU CHRZEŚCIJANINA

 

Hanna-Barbara Gerl-Falkovitz

1. Dwa światy: Droga refleksji z Hildegardą z Bingen

Tam, gdzie jest Chrystus, tam powstaje napięcie. Może ono cicho się tlić, ale może też wybuchnąć w śmiertelnej walce, gdyż Chrystus nie przyniósł pokoju, ale miecz. Z jednej strony jest On niezaprzeczalnie Panem wszystkiego, wszystkich ludzi, wszystkich aniołów: „Wszystko przez Nie[go] się stało” (J 1, 3). A zatem wszystko nosi Jego ślad, jest Przezeń przeniknięte do głębi. Z drugiej strony jednak – co przeraża – wszystko może się też na Niego zamknąć, i to przez tę moc, którą On sam złożył w stworzeniu: przez niezależność, żywą autonomię, wolność. Owa moc bycia sobą, która działa już w życiu istot przez Niego stworzonych, która przejawia się właśnie w „byciu na obraz i podobieństwo [Boga]”, w niepojęty sposób może zwrócić się przeciwko Niemu. „Wciąż mamy w ustach smak rajskiego jabłka” , mówi Hildegarda z Bingen (1098-1179), smak buntu i samozniszczenia. Ta wybitna benedyktynka, która we wrześniu 2012 roku jest ogłoszona Doktorem Kościoła, obejmowała przenikliwym spojrzeniem „dwa światy”, między którymi oscylujemy.

Rzeczywiście są to dwa różne światy: świat stworzony przez Logos i będący Jego „własnością” (J 1, 11) i świat, który odrzuca bycie kochanym i chce należeć do siebie samego (chociaż w istocie jest to niemożliwe). I właśnie tutaj rozgrywa się dramat Jezusa, dramatyczna historia Syna Człowieczego, który ginie, gdyż Jego „własność” zamyka się w sobie.

Wskażmy mocnymi słowami Hildegardy punkt, którego Bóg w stworzeniu nie mógł ani nie chciał wyznaczyć: punkt, w którym stworzenia spontanicznie uznają swoje pochodzenie. Tutaj tkwi i zawsze będzie tkwić możliwość pierwotnej rany. Gdyby Bóg wykluczył dobrowolną miłość, miałby przed sobą zamiast ludzi (i aniołów) wytwory, imitacje, byty pozbawione woli – a kto chce być kochany przez automaty? Bóg nie był bowiem zwolennikiem niewolnictwa i nie stworzył niewolników. Co najmniej jedno spostrzeżenie może nas poprowadzić w głąb tego złożonego problemu: prawdziwie nadrzędna miłość, Boża miłość gorąco pragnie wolności, pragnie, by drugi był sobą – i tutaj kryje się podatność Boga na zranienie. Granica nie wszechmocy, ale granica miłości budowanej od wewnątrz. „Nikogo nie powalisz mocą swojej potężnej siły” . Tutaj znajduje się otwarty bok Boga i człowieka: możliwość zranienia pierwotnej miłości, odrzucenie bycia kochanym, zaprzeczenie wzajemnej miłości. Zamiast powiedzieć „ty i ja”, człowiek (razem z czarnym aniołem) mówi „tylko ja” i „ja sam”. Jest w nas głos, który mówi: „Czemu miałbym się troszczyć o innego zamiast o samego siebie? (...) Jak wyglądałoby życie, gdybym chciał odpowiadać na wszystkie głosy radości i smutku? Znam tylko swoje istnienie” . Tak właśnie stało się z Lucyferem i z takimi stworzeniami jak on, „które chciały być czymś same z siebie. Kiedy bowiem ujrzały własną wspaniałą chwałę i piękno jaśniejące blaskiem, zapomniały o swoim stwórcy” . Powtarza się to przerażająco także w odniesieniu do człowieka, „który, pełen pychy, sam ustanawia prawo, jak gdyby był swoim własnym Bogiem (...), a potem z bolesnym rozgoryczeniem depcze w sobie tę miłość” .

W tym fragmencie uderza – wyrwane z języka religijnego i oglądane w codzienności – zapomnienie o swoim pochodzeniu i zamknięcie się w sobie (Augustyn nazywa grzech curvatio animi). Właśnie te moce, które zostały nam dane, czyli żywotność i autonomia, skłaniają nas do odłączenia się od Tego, który nam je dał. „Kiedy przebudzili się w swoim świetle, zapomnieli o Mnie” . Upajanie się swoim własnym światłem zazwyczaj przejawia się w nudnym i abstrakcyjnym oddaleniu od Boga. Tak konkretnie wyraża się niezaprzeczalna prawda, że nie pochodzimy od siebie i że każda próba bycia swoim własnym początkiem dla siebie prowadzi do śmierci.

„Ludzka natura jest w ten sposób wypaczona lub ograniczona” . Nie da się usunąć podejrzenia, jakie Nietzsche niezwykle przenikliwie (zdaniem wielu) uchwycił w swoich nieprzyjaznych refleksjach: tam, gdzie jest Bóg, tam nie mogę być ja. Odrzucenie Boga na rzecz swojej własnej mocy jest mrocznym znamieniem minionego stulecia. „Dusza popełnia samobójstwo, jeśli już nie próbuje uchwycić się Boga” .

W stworzeniu jest zatem otwarty bok. Musi on pozostawać bez osłony, gdyż Bóg chce, by nie był bezpieczny, inaczej bowiem w przedziwny sposób szkodziłby Jego stworzeniu. Sam człowiek – gdyby Bóg narzucił mu swoją wolę, żeby mu „pomóc” – musiałby sprzeciwić się jakiejkolwiek interwencji.

Aby dojść do prawdy o nas samych, koniecznie więc musimy stoczyć długą i zaciętą walkę. Gdzie kryje się prawdziwe źródło mocy? Gdzie odcinamy się od jakiejkolwiek mocy, co inaczej rzecz ujmując, jest równoznaczne z kastracją? Dokładnie tak, jak wykastrowane są społeczeństwa, nad którymi zamknęło się niebo. „Kiedy stworzenie zapragnęło pocałunku stwórcy…” – a przecież się przed tym wzbrania. Odwołując się do antropologii filozoficznej, przyjrzyjmy się owemu wciąż aktywnemu mysterium iniquitatis.

2. Świat miłości do siebie i przemocy

Jak dowodzą wszystkie badania antropologiczne, podstawowym popędem jest agresja. A to oznacza, że ten popęd – podobnie jak wszystkie pozostałe – jest konieczny do zachowania życia: jest to moc sama w sobie, żywotna siła, całkowicie racjonalna autoafirmacja. Oczywiście ma ona również ciemną stronę: podporządkowywanie sobie innych. Tego rodzaju agresja wiąże się nierozłącznie ze wszystkim, co żyje. Czy to roślina, która zagłusza inne, żeby mieć pod dostatkiem światła, czy to zwierzę, które zabija zwierzę słabsze od siebie, nawet należące do tego samego gatunku, czy to człowiek, który już w dzieciństwie uczy się podporządkowywać sobie innych. To prawo rządzi wszystkim, co istnieje: wypędzać innych, żywić się innymi, podporządkowywać sobie innych, żeby rosnąć, po prostu żeby ich usunąć.

Religie wiedzą o tym znacznie dłużej niż psychologia głębi: pragnienie życia i lęk, wina i istnienie dogłębnie się ze sobą splatają. Augustyn, wybitny myśliciel pierwszego okresu chrześcijaństwa, nazwał cały ten niejasny splot „grzechem pierworodnym”: interpretacja istnienia jednym prostym spojrzeniem. Arthur Schopenhauer mówił o „ciężkiej winie rodzaju ludzkiego z powodu samego czystego istnienia” , która istnieje na równi w chrześcijaństwie, w braminizmie i w buddyzmie. W tym czasie pojęcie grzechu pierworodnego było zaciekle zwalczane. „Mimo to bez tej tajemnicy, najniezrozumialszej ze wszystkich, jesteśmy niezrozumiali samym sobie”, pisał Pascal . Życie znęca się nad życiem, żyje ze śmierci innego. Każdy rodzi się w tym splocie instynktów – ale czy nad tą agresją, daną przez naturę, można zapanować? Jak przemienić ją konstruktywnie w żywotną siłę?

Aby wyraźniej zobaczyć potęgę przemocy, z jaką żyje „świat”, warto zgłębić tajemnicę życia, w które wpisana jest przemoc.

3. Podwójny aspekt życia

Życie ma dwojaki charakter, dezorientujący i niewyczerpany : z jednej strony jest „dane” przed myślą, niewybrane (przynajmniej w pewnych narzuconych granicach); z drugiej strony jest dane sobie samemu i może być przeżywane w sposób autonomiczny. A zatem życie jako dar i życie jako posiadanie. I niewątpliwie właśnie tutaj tkwi decydujący korzeń agresji: obrona życia jako swojej własności, przeciwko innym, wzmacnianie go, narzucanie, w razie konieczności nawet ze szkodą dla innych. Agresja jako obrona powodowana podświadomym lękiem, że nie uzyskamy od życia dostatecznie wiele.

3.1 Życie jako pierwotny dar

Życie widzi siebie tylko od „zewnątrz”, w swoim spełnianiu się w ludziach i w rzeczach, jest w stanie pojąć siebie tylko w jakimś „przeżyciu”. A przecież tutaj otwiera się przed refleksją życie podskórne: czynienie [facere] lub doznawanie płynie z jakiegoś „wnętrza”, którego nikt świadomie nie ma przed oczami, lecz w którym każdy nieustannie się porusza. Znaczy to, że „widzimy” swoje życie nie jako żywą, radykalną podstawę istnienia, ale życie przebiega w sposób pierwotny, przedrefleksyjny, „z siebie”. Fundament ten kryje nieprzeniknioną „noc”; sami z siebie jesteśmy nocni. Tak jak oko, które widzi wszystko, tylko nie samo siebie.

Życia się nie „robi” i w żadnym wypadku nie da się go „robić” – nawet empirycznie – można je tylko podtrzymywać i przekazywać. Nawet kiedy – brzydko mówiąc – rodzice „zrobią” dziecko, proces poczęcia i rodzenia wykracza daleko poza biologiczne facere: nawet rodzice muszą dopiero nauczyć się poznawać dziecko (w sposób niepełny) we właściwej mu żywotności; dziecko nie jest zamierzonym przez nich „produktem”. Nawet zapłodnienie in vitro, nawet klonowanie wykorzystuje żywy, istniejący wcześniej materiał. Łańcuch życia przechodzi przez pokolenia, nie rozpoczyna się za każdym razem od nowa, od zera. Życie to dar pierwotny; jest niepojęte i niepojmowalne samo w sobie, niedosiężne zanim jeszcze zostanie w jakikolwiek sposób przyjęte.

A zatem życie nie istnieje w sposób prosty, pojawia się nie przyzywane, wręcz przeciwnie: wywodzi się z pełni. Samo życie jest pełnią, jest spełnionym już dotarciem do siebie. Życie rodzi się z pierwotnego faktu: zostaliśmy dani samym sobie. I nie rozprzestrzenia się skąpo i nędznie, przeciwnie – stale urzeczywistnia się jako creatio continua, której obfitości możemy spodziewać się choćby jutro.

„Nocny” zaczątek jest cechą charakterystyczną życia, jest dany po prostu: skok od początku, życie z pierwotnego życia. Wymyka się i wynika jako coś niezrozumiałego, tak jak i my wynikamy, niezrozumiali dla siebie samych. Nasz początek jest niepamiętny, nie możemy go sobie przypomnieć.

3.2 Życie jako autonomia

Z drugiej strony życie, jakkolwiek dane, niezaprzeczalnie jest jednak autonomiczne: jest dane sobie jako wzrastanie (natura oznacza to, co się rodzi). Samoistnie pojawia się na świecie, autonomicznie czerpie z niego „materiały” do istnienia. Już przy oddychaniu stale uczestniczymy w tym, co nas otacza, tak samo jest z jedzeniem, z piciem… Niezależnie od tego, skąd pochodzi życie (a jeszcze nie odpowiedzieliśmy na pytanie o dawcę), jest to dar z bycia sobą, czyli dar ze swojej mocy, oczekiwany od jednostki. Od chwili niewyczerpanego, niepojętego początku, życie naprawdę należy do siebie. Oczywistość tego zjawiska unaocznia następujący obraz: kiedy od zapalonej świecy zapalamy inną świecę, ten drugi płomień pali się sam z siebie, chociaż swoje istnienie zawdzięcza pierwszemu płomieniowi. Życie tak hojnie ofiarowuje współudział właśnie dzięki wielkości daru „życia”. Bycie sobą nie jest prometejskim łupem, lecz darem. Bycie danym i dawanie siebie nie wykluczają się więc nawzajem: sama autonomia jest dana. Życie w sposób autonomiczny pojawia się na świecie i tam otrzymuje samo siebie, również w swojej własnej wolności. W ten sposób żywy zaczątek przemienia się w „ego”, w punkt odniesienia do świata, do rzeczy, do ludzi zatroskanych o samych siebie. Nie jest to „oderwanie”, wręcz przeciwnie – ten ruch nadaje kształt temu, co żyje.

3.3 Życie jako posiadanie: „Ontyczna” wina świata

Dar życia właśnie ze względu na swoją niewidoczność może być przedmiotem egoistycznych roszczeń, niewdzięcznie i nonszalancko. Mamy tu w zalążku niejasne możliwości: aroganckie przywłaszczanie bez pytania (biedakowi zabiera się nawet jedyną owieczkę, jaką ma), dawanie w sposób interesowny (do ut des: daję po to, żebyś ty dał), wymiana, która zakłada ukrytą, nadmierną przewagę nad innym, lub radykalnie – trzymanie dla siebie „daru życia”, bez przekazywania go przez rodzenie. Autoafirmacja życia, ta niewdzięczna i pozbawiona skrupułów siła ciężkości, może nazywać się tak: przeżywanie swojego życia jako posiadania, agresywnie i zachłannie. Posiadania, które stale trzeba powiększać i bronić go jako swojej własności. Ponieważ istnienie w swojej przewidywalnej skończoności „nie wystarcza” sobie samemu, potrzebuje posiadania jako pozornego bastionu, żeby nie utracić lub nie „przypłacić życiem” (znaczące określenie!) życia, aż do chwili, kiedy okaże się, że ostateczna utrata – śmierć – jest nieuchronna. Czyż niepewność istnienia nie zmusza do posiadania? Do porzucenia i nawet do „wykluczenia” innego?

A więc agresja powodowana utajonym lękiem: że nie wystarczy zapasów, że życia nie da się przeżyć w całej pełni, że inny będzie miał więcej i czegoś mnie pozbawi albo wręcz mi coś zabierze… A do tego jeszcze dochodzi myśl: jednostkowa wina często bywa skutkiem dogłębnego zamętu. Niemal naturalnie, wręcz nieuchronnie z istnieniem wiąże się pewnego rodzaju zakłócenie w znaczeniu „zachłanności”, gotowej do działania i koniecznej. Tutaj dochodzimy do agresji przed-winnej, do winy „ontycznej”, przed-moralnej. Różne religie mówią o tym w mitach i w obrazach odnoszących się do całej egzystencji. Jednym z takich tragicznych mitów jest mit Edypa, którego „niewinna wina” to zabójstwo ojca i kazirodztwo z rodzoną matką. Na tym polega doświadczenie świata rozumianego w znaczeniu Ewangelii Jana; wszyscy jesteśmy „ze świata”, nieuchronnie tkwimy we właściwym światu, egocentrycznym sposobie życia.

Słynny dokument przedsokratyków, fragment 110 Anaksymandra (5 wieków przed Chrystusem) mówi, że winę ponoszą wszelkie byty: „Skądkolwiek jednak wszelki byt się wywodzi, w tym samym musi znajdować swój kres wedle zrządzenia losu, ponieważ jedno drugiemu musi płacić karę i grzywnę wedle sędziowskiego orzeczenia (taxin) czasu” . To dziwne stwierdzenie skłania do interpretowania agresji jako ontologicznej winy wynikającej z samego jestestwa . Narodziny i ukształtowanie wszystkich rzeczy istotnie zajmuje przestrzeń, usuwa z niej inne rzeczy, a nawet żywi się innymi czy wręcz je unicestwia, aby istnieć samemu. Jednakże wedle Anaksymandra „orzeczenie czasu” niweczy agresywne usuwanie, jako że czas zmusza wszystko do przemijania, znikania i popadania w niepamięć. Jak najdalsze od nowożytnie pojmowanej niewinności jest owo dziwne objęcie „winą” również roślin czy zwierząt. „Wszystko, co żyje na łonie natury, narodziło się kosztem czegoś innego i kiedyś będzie musiało temu czemuś ustąpić miejsca. Natura rodzi i niszczy, i jest jej wszystko jedno, co rodzi, co niszczy, byle życie trwało dalej (...)” . Tak więc życie sroży się przeciwko życiu, życie popycha ku własnej i cudzej śmierci. To, co tak zachłannie żyje, może jedynie budzić przerażenie. Tomasz z Akwinu kontemplując stworzenie mówi o discordia naturalis, naturalnej walce, w której chodzi nie tylko o zdobycie przestrzeni życiowej, ale wprost o zniszczenie innego przez pożarcie i bycie pożeranym – z jednej natury „kłów i krwawych szponów” (Alfred Tennyson [1809-1892]). Od prawa zadawania innym cierpienia, czerpania siły życiowej od innych bez pytania, nie ma żadnych wyjątków. Reinhold Schneider (1903-1958), znaczący niemiecki autor katolicki, przyglądając się u schyłku życia „technikom” stosowanym przez insekty pożerające powoli swoich gospodarzy od wewnątrz, poprzez larwy, na powrót stał się niewierzący, jak za młodu .

W ten sposób tłumaczy się silny, obiektywny związek między winą a religiami, które na wielorakie i różnorodne sposoby praktykują rytuał zbiorowego uwolnienia od winy. Dlatego niełatwo jest zniszczyć religie po prostu poddając je krytyce, jak gdyby wystarczyło je w sposób oświeceniowy zniszczyć, żeby usunąć ich pendant – winę. Wina „ontyczna” nie jest wymysłem dekadenckiej moralności, ale jest stanem (przedświadomym); jeśli usunąć winę z powierzchni, ona daje o sobie znać pokrętnie, przejawia się na zupełnie inne sposoby, przybiera monstrualne formy. W Procesie Kafki oskarżony Józef K. nigdy nie pozna motywu swojego oskarżenia; przyczyna jednak jest jasna – Józef po prostu jest winny. Taka wina „ontyczna” w znacznej mierze została zagubiona przez oświeconą świadomość, nie znikła jednak z nieporządku świata.

W tym kontekście wyjaśnia się dziwne określenie grzech pierworodny, który pierwotnie wydaje się cechą charakterystyczną chrześcijaństwa w interpretacji Księgi Rodzaju. Przyglądając się uważniej kresowi istnienia (i to nie tylko ludzkiego) widzimy, że w rozmaitych kulturach i religiach wyraża się on na mniej lub bardziej symbolicznym poziomie; „analiza” tego kresu, nawet tylko na poziomie mityczno-narracyjnym, wykazuje jak najwięcej obiektywnych podobieństw. W tradycji biblijnej „grzech pierworodny” jest rozumiany na poziomie ludzkim, przed-indywidualnym, i określa zdolność do winy, wpisaną w naturalną i agresywną zdolność do podporządkowywania sobie innych. Przejawia się i uaktywnia przede wszystkim w interpersonalnej przestrzeni jako prawdziwym miejscu błędu. Naiwne tłumaczenia o winie „dziedziczonej” na poziomie biologii, genetyki czy psychologii, mijają się z celem; chodzi raczej o zagrożenie dla relacji międzyludzkich. W najprostszym ujęciu, być winnym wobec siebie nawzajem oznacza stawiać swoje „ja” przeciwko innemu. Jednakże właśnie to zachodzi na poziomie przedświadomo-naturalnym: w sprzeciwie „ja” wobec „ty”, w jego instrumentalizacji dla swoich własnych celów, w nieprzyjmowaniu i wyrzucaniu innego ze swojego terytorium. Chcemy, by „ty” stało się Id, przeciwnikiem pozbawionym woli.

Każdy z nas rodzi się w tym splocie między spychaniem innego na niższe poziomy i narzucaniem siebie, uczestniczy w tym – nawet w ramach samoobrony – i jest w to uwikłany strukturalnie, jako w „dziedzictwo”. Wiele religii i kultur, mających antropologię o strukturze hierarchicznej, przewiduje systematyczną degradację innego, niektórych warstw ludności nie uznaje za istoty ludzkie w prawdziwym znaczeniu tego pojęcia: pariasi bowiem, „niedotykalni” w kastowym systemie hinduizmu, stanowią coś w rodzaju „podrzędnych istot ludzkich”. Również i XX-wieczne systemy totalitarne traktowały instrumentalnie osoby czy grupy osób zgodnie z precyzyjnym planem: „Obiecali budować dla nas; teraz budują, wykorzystując nas” (Wasyl Stus).

Wina pierworodna jako skłonność każdego ludzkiego istnienia polega na podporządkowywaniu sobie źródła istnienia – Boga – lub „brata”; a ściślej mówiąc, i jednego, i drugiego. Obydwaj bowiem zostają podporządkowani mojej woli, w sposób utylitarny, gdy to możliwe. „Grzech pierworodny” w prawdziwym znaczeniu oznacza więc oddzielenie, aby mieć możliwość autoafirmacji i bycia sobą zamiast być z innymi. To właśnie jest „świat”, który przeciwstawia się przyjściu Jezusa.

4. Rozwiązanie zagadnienia potęgi „świata”

Przygotowanie przezwyciężenia agresji lub co najmniej ochrony przed nią jest zadaniem religii. Pojęcie „święty” [santo] odsyła do „uzdrowienia” [sanare] czegoś zniszczonego lub niszczącego: wychodząc znacznie dalej poza pragnienie życia, myśl religijna otwiera wizję niosącą współczucie i otuchę: istnieć to również i nade wszystko dar. Nikt nie rodzi się sam z siebie; początek obdarza istnieniem wszystkie stworzenia. Obdarzenie życiem innej istoty stworzonej staje się kryterium pewnej kultury. Nikt nie jest „celem” kogoś innego, o tym mówi już Oświecenie. Obdarowanie innych narodzeniem, udzielenie życia staje się kryterium pewnej kultury: czy na przykład przyjmuje ona dziecko jako „czysty dar”? To zakłada, że człowiek nie przyjmuje swojego własnego istnienia jako czegoś oczywistego, w sposób zachłanny czy niezadowolony, ale przeciwnie, stale je przeżywa z zadziwieniem i przyjmuje z wdzięcznością. Jednak na głębszych poziomach oznacza to, że życie musi zostać uwolnione od lęku przed swoją własną mocą i przed własnymi ograniczeniami, przed „ograniczeniem” za pośrednictwem innego istnienia. Nie może bronić jak zrabowanego łupu czegoś, co zostało dane w niewytłumaczalnym nadmiarze – swojego życia.

Czy można myśleć o takim życiu wywodzącym się z pełni, o życiu bez agresji, lęku i zachłanności? Różne religijne ujęcia przechodzą od buddyjskiej ucieczki przed życiem aż do biblijnego zapanowania nad światem: życie płynie „darmo”. Odkryć charakter owej darmowości znaczy zastąpić życie postrzegane jako posiadanie (agresywnie bronione) życiem postrzeganym jako dar (od Boga).

4.1 „Ucieczka” od świata przez zgaśnięcie: Buddyzm

Starożytne Indie ze swoją różnorodną tradycją hinduistyczną nie znają innego rozwiązania dla obracającego się obojętnie koła życia niż kolejne narodziny, podejmujące uciążliwy cykl wciąż od początku; kolejne narodziny oznaczają jednak również pragnienie życia i kolejną śmierć w niekończącym się ciągu, a zatem nie znają rozwiązania.

Wizja ta zawiera tak groźne elementy, że Gautama Budda (5 wiek przed Chrystusem) uznał, iż koło zatrzymuje się na nie-bycie, a życie rozpływa się w nicości – w nirwanie. Oczywiście potem usunięta zostaje cała treść „ja”: pragnienie (życia) umiera razem z odczuwającym pragnienie. Ból zostaje usunięty, kiedy znika cierpiący. W ten sposób Indie samego Buddy jako odpowiedź rozwinęły drogę śmierci wewnętrznej zanim pojawi się jakiekolwiek szczęście i rozczarowanie, aby uśmierzyć nieszczęście, jakim są narodziny. Umrzeć przed śmiercią – oto rozwiązanie Buddy. Ostatnim porywem jego ascezy jest zniknięcie, jako „ucieczka z płonącego domu”, kiedy ten, kto skacze i ucieka, ostatecznie się uwalnia.

W pierwotnym buddyzmie istnieje więc wyzwolenie od kolejnych narodzin uważanych za nieszczęście, od „przywiązania” zawsze pełnego lęku i zachłanności. Ścieżka do uzdrowienia z autoafirmacji jest ośmiokrotna: im bardziej człowiek ogranicza wolę jedzenia, picia, seksu i władzy, tym szybciej się „wykorzeni”. Takie ascetyczne skoncentrowanie się na samym sobie jest jednak możliwe tylko dla mężczyzny, gdyż w kobiecie „przywiązanie” do życia jest dosłownie wcielone – jako w źródle wciąż nowych narodzin. Asceta natomiast jest w stanie skoczyć w nicość, wyrwać się z ciągu kolejnych narodzin i z egzystencjalnego lęku. Jest to jednak możliwe tylko przy całkowitym wyzbyciu się „ja”. Obecne życie służy jako odskocznia ku szczęściu, ku temu, żeby już nie być – co już nie jest osiągalne jako szczęście. Schopenhauer konkretnie porównuje „osobę, która w śmierci spodziewa się jakichś określonych wyjaśnień z uczonym, który dokonuje ważnego odkrycia, ale w chwili, gdy wydaje mu się, że dostrzegł rozwiązanie, gaśnie światło” .

A zatem w buddyzmie agresja zostaje zignorowana, „rozbrojona” u samych podstaw. To już niemało – ale czy istnieje inne rozwiązanie niż wysuszanie samego pragnienia?

4.2 Przeciwieństwo przemocy świata: Kazanie na Górze

Jezusowe Kazanie na Górze łączy w sobie zasadnicze elementy nowej antropologii, w której woda życia płynie obficie.

W obrazie synów jednego ojca, miłowanych jednakowo, powstaje pojęcie nowej ludzkości, wbrew naturalno-instynktownej autoafirmacji bądź to grupy („my”), bądź też egoizmu jednostki. Kazanie na Górze wymaga ni mniej, ni więcej, jak życia „doskonałością Ojca niebieskiego”. Zasadniczą nowością jest fakt, iż odwołanie się do forum internum, do decyzji sumienia jednostki, decyzji, której nie da się uzasadnić z zewnątrz, prowadzi do etyki jednostkowej. Podstawą etyki wciąż jest Tora, w postaci etyki zaniechania („nie szkodzić”); jako zaprzeczenie Kazania na Górze, została ona zradykalizowana w postaci etyki czynienia, wymagającej od jednostki optimum virtutis: dania jak najwięcej – dla innego.

Częścią tego jest nie tylko zakaz przemocy, ale świadomość korzeni przemocy – tkwią one w mojej własnej duszy lub, wedle hebrajskiego określenia, w „sercu”. Stąd kategoryczne przeciwstawienia, potępiające nie tylko dokonane zabójstwo, ale przemyśliwane w swoim wnętrzu, pozornie nieszkodliwe, gdyż istniejące tylko w myślach: „Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi” (Mt 5, 22). To, co wydaje się przesadą, czyli dopuszczenie się cudzołóstwa przez kogoś, kto tylko „pożądliwie patrzy na kobietę” (Mt 5, 28), w świetle psychologii i „formatowania” podświadomości okazuje się w pełni wiarygodne. Także niezwykłe żądanie, by poniechać zemsty, a nawet nadstawić drugi policzek (Mt 5, 39), traci pozorną „niemęskość”, jeśli wziąć pod uwagę wymykającą się spod wszelkiej kontroli dynamikę odwetu. Co prawda żądanie poniechania przemocy jest skierowane tylko do osoby uderzonej, aby się wycofała; nie dotyczy ono bierności w obliczu innych ofiar czy ignorowania możliwości prewencji. Jednocześnie unika się pochopnego potępienia, przeciwnie, osąd nad innym trzeba odnieść do samego siebie: trzeba przebaczyć innemu siedemdziesiąt siedem razy, by nie dopuścić do rozdęcia własnego ego w swoim „sercu”.

Starotestamentalne zapowiedzi zostają w pełni rozwinięte w Ewangelii – w teorii, oczywiście na ogół nie w praktyce: przykazanie miłości obejmuje również nieprzyjaciół. Pojęcie walki istnieje tylko w odniesieniu do walki z grzechem, z własną i strukturalną niegodziwością. Prawdą jest, że przemoc jest częścią tego eonu, ale w ten właśnie sposób pokazuje jego zepsucie. Natomiast królestwo Boże buduje się bez przemocy, jego wybrani prorocy i również Syn do końca poddają się przemocy, nie stawiając oporu. Prawdą jest, że istnieją uzasadnione rodzaje obrony, zwłaszcza gdy bliźni potrzebuje ochrony, ale stosowanie przemocy religijnej lub innej zasługuje na naganę (Rz 12, 17nn.; 1 P 2, 19nn).

4.2 „Cudowna wymiana” (admirabile commercium): Wyzwolenie z agresywnego lęku

Chrześcijaństwo w swoim sposobie przezwyciężania świata wykazuje pewną „cechę szczególną”. Zacznijmy od początku, od winy opisanej w Rdz 3: wina to zmarnowanie nadprzyrodzonej możliwości bycia na obraz Boga, osiągnięcie swojego własnego oblicza z pominięciem Bożego pierwiastka. Rdz 3 odrzuca Tego, który daje nam życie: opowiada o przewrotnym podejrzeniu, że to On pozbawia nas prawdziwego życia. Augustyn zwięźle to uogólnia: wina to „miłość własna, posunięta aż do pogardy Boga” .

Tutaj zaczyna się wcielenie Jezusa: oddaje On „swoje życie jako okup za wielu” (Mk 10, 44nn.), a nawet „Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana” (Mk 14, 24). Życie i krew zostają wprowadzone w nicość, na którą otwiera postawa ontyczna, a nawet błędna osobista postawa człowieka. Jezus, ofiara strącona w tę otchłań człowieka, która pociągnęła za sobą stworzenie, rzuca się w nicość, aby podtrzymać ją od dołu. Kenoza to tajemnica dobrowolnego „unicestwienia” Boga, co stwierdza Hymn z Listu do Filipian. „W Nim, w głębi niedostępnej dla jakiejkolwiek psychologii i metafizyki, zrodziła się wola, by się dla nas samemu «ogołocić» (...). Dlatego zstąpił On z nieba. Nie tylko na ziemię, lecz ku tej głębi, której nie potrafimy zmierzyć; ku straszliwej głębi i pustce, o której wtedy dopiero możemy mieć jakieś pojęcie, kiedy rzeczywiście, dogłębnie uświadomimy sobie, czym jest grzech. Jest to «ogołocenie» ofiary, która dokonuje zadośćuczynienia, odkupia i stwarza nowy początek” .

Straszliwą częścią tego unicestwienia jest nieprzyjęcie życia Jezusa przez wielu Mu współczesnych. Jego ofiara zamierza admirabile commercium: „Pan płaci za swoje sługi”. Oznacza to rezygnację Boga z własnego bóstwa, po to, by otworzyć na nowo pierwotną relację: być-z zamiast być-ja, przeżywać istnienie jako dar, a nie jako posiadanie.

Krzyż, ujmowany z punktu widzenia winnego świata, to:

  • wyrzeczenie się „zabójczego” życia własnego; przeciwnie, jest to pozbawione lęku zapomnienie o sobie: życie w przed-egzystencji,
  • uzdrowienie po zerwaniu unicestwiających i niegodziwych relacji jednostki, nowa bezpośrednia wymiana darów = wzajemne obdarowanie i przywrócenie życia sobie nawzajem w „radosnej wymianie” dziękczynienia Bogu, między mężem a żoną, między braćmi i stworzeniem; przeżywanie życia jako relacji, od „czystego daru” Boskiego źródła i drugiego człowieka.

Oczywiście trzeba zauważyć, jak straszliwa była rezygnacja Syna ze swojego synostwa. Balthasar mówi o tym z pasją: „Dlatego postanowiłem, że to Ja się oddam. Dam się wprost z ręki. Komu? Wszystko jedno. Grzechowi, światu, wam wszystkim, diabłu, Kościołowi, Królestwu niebieskiemu, Ojcu. Być tym, który wydał się na łup. Ciałem, przy którym zbierają się sępy. Trawionym, pożeranym, pitym, rozrzucanym, rozlewanym. Piłką do zabawy. Wykorzystanym. Wyciśniętym do dna. Deptanym w nieskończoność, przejechanym, rozrzedzonym jak powietrze, wylanym niczym ocean. Unicestwionym. (...) Wówczas sam Bóg wyczerpał się we Mnie” . Peccatum factum pro nobis – tymi słowami Paweł określa ten niewyobrażalny dramat (2 Kor 5,21), w sposób lakoniczny, przerażający i jednocześnie niosący pociechę.

Rzeczywiście, jest to pocieszające: „Życie miłości precz wyrzuca trwogę, / Wszelkie wspomnienie występnej przeszłości / I dawnych grzechów lękać się nie mogę, / Bo je wyniszczył już ogień miłości” . W takim doświadczeniu wina podszyta lękiem staje się szczęściem: znalazła Tego, który wyzwala. „Fala za falą wypływa z ciebie niewyczerpany potok wody i krwi (...), toczy się przez pustynie grzechu, wzbogaca ponad wszelką miarę, przewyższa możliwość pojmowania i z nadzwyczajną hojnością zaspokaja wszelkie pragnienia” .

4.4 Życie w obfitości: w świecie, nie ze świata

„Smak łaski” oznacza czysty dar (nowego) życie w obfitości, bez obowiązku odwzajemnienia; „Ja przyszedłem po to, aby [owce] miały życie, i miały je w obfitości” (J 10, 10). Idea „czystego daru” dodaje do idei czystej logiki wymiany nowy element, rozstrzygający dla chrześcijańskiego przemieniania świata. W ten sposób pojawia się nowy obraz Boga; „życie w obfitości” pozwala rozpoznać niedoskonałość świata, ogólnie rozumianej kultury, która zasadniczo opiera się na wymianie, ale nie na bezwarunkowym darze. Dar musi stać się „obdarowujący w nadmiarze”, przelewać się ponad to, czego pragniemy i oczekujemy lub ponad to, co nam się należy; według paradygmatu Jezusa jest to nadmiar, czysta „łaskawość”, radość obdarowania. „Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię ktoś, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące” (Mt 5,40-41). Ten nowy sposób bycia dobrym można „przetransponować” w świat społeczny, aby zweryfikować i wypracować od nowa sprawiedliwość opartą na wymianie. Wtedy zaś, po istotnej korekcie zdania do ut des, otrzymamy zdanie: „daj, gdyż tobie zostało dane” . W ten sposób odpłacenie równą miarą przemienia się w postawę dobrowolnego, altruistycznego daru. Najdobitniejszym tego przykładem jest miłość. Jest ona nieporównywalna ze sprawiedliwością, istnieje tylko na poziomie tego, co z obydwu stron nie jest powinnością, lecz dobrowolnym obdarowaniem. Wielka obfitość wynika z wolności obdarowania, jako dar z samego siebie: kto „wierzy we Mnie (…) – rzeki wody żywej popłyną z jego wnętrza” (J 7,37-38).

4.5 Przezwyciężenie na świecie lęku przed śmiercią

I jeszcze jedna, ostateczna konsekwencja – przezwyciężenie świata musi objąć również śmierć i lęk związany z przemijaniem ciała. Tylko chrześcijaństwo sformułowało zdania, w których – w odróżnieniu od propagandy starożytnej filozofii – ciało staje się sednem: caro cardo, lub też: carne carnem liberans: „Przyoblókł się w ciało sługi, / By ciało Ciałem wyzwolić” .

Według chrześcijaństwa Bóg nie wciela się po prostu jako siła Id, magiczna moc, mityczna dynamika – wcielając się, przyjmuje ludzkie oblicze. I w tym ciele dokonało się coś niesłychanego, spełnienie tego, co zostało dane jako rzecz pewna, czyli Jego zmartwychwstanie ze śmierci. Hiob już przerzucał własne serce przez mur lęku przed śmiercią: „Choćby mnie zabił, Jemu ufam” (Job 13, 15). W tym przezwyciężeniu lęku przed śmiercią jest wyzwolenie życia.

Nieuchronny kres człowieka po chrześcijańsku staje się spełnieniem. Spełnienie oznacza bowiem obalenie śmierci jako konsekwencji agresywnego zamętu we wszystkim. Stworzenie stale jest wyzwalane: „również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych” (Rz 8, 20nn.) Doksa, ludzka chwała, po raz pierwszy uwidoczni się w osobie na obraz i podobieństwo Stwórcy, bez grzechu i bez śmierci.

Ta wielka eschatologia obejmuje wszystko, wyzwala wszystko, a Listy Apostolskie nie znajdują na to bardziej odpowiedniego określenia niż doksa, chwała. Apokalipsa ukazuje to samo pojęcie w obrazie jaśniejącego, doskonałego miasta. Jest to poruszające i odzwierciedla fakt, iż cel wszelkiej nadziei zostaje zapowiedziany za pomocą obrazów mieniących się czystym pięknem – piękno to cel dróg Pana. A przecież piękno tylko odzwierciedla to, co naprawdę wielkie – przezwyciężenie śmierci. Tutaj właśnie najbardziej konkretyzuje się nadzieja: w Bogu, „który ożywia umarłych i powołuje do istnienia to, co nie istnieje”, można „wbrew nadziei uwierzy[ć] nadziei” (Rz 4, 17-18).

5. W świecie, nie ze świata

Właśnie wielkie prawdy religijne – ze względu na swoją wielkość – wymagają napawającego przerażeniem przejścia przez lęki i przeciwności: potem może nadejść pocieszenie, i dopiero wtedy ten, kto cierpiał, będzie wiedział to, co wie.

Chrześcijańska koncepcja świata może mówić gdy wie, o czym mówi: o człowieku z gruntu zalęknionym, potrzebującym odkupienia i odkupionym. Chrześcijaństwo może z pokorą bronić swojej odmienności od innych religii, jeśli postrzega tę odmienność nie w sposób zarozumiały, lecz budujący. Ma tę przewagę, że afirmuje życie – zarówno to obecne, jak i przyszłe – a w wyniszczeniu nie upatruje celu życia (który ascetycznie rzucałby cień również na to życie). Jego treścią jest oblicze, osoba: oblicze Syna, Jego zanurzenie w ludzkim bólu i wyprorokowana przemiana wszystkiego w szczęście pełne blasku. Nihil humani alienum, nic, co ludzkie, nie jest mu obce.

Z wyznawcami innych religii może więc łączyć nas wspólna troska o stworzenie, o godność ciała i walka z wszelkiego rodzaju agresywnymi lękami, można też wspólnie milczeć i wyczuwać pokój rodzący się w naszym wnętrzu, ogólne oczyszczenie zmysłów z nadmiaru podniecenia – a przecież dla chrześcijanina są to tylko stopnie schodów, które nie prowadzą po prostu do boskiej natury, do boskiego „ja”, do jakiejś boskiej całości-jedni lub do nicości, lecz do oblicza żyjącego Boga, które zresztą jest jednocześnie urzekającym obliczem ludzkim . Nie można z góry określić ani nawet wykluczyć, w jakiej mierze stopnie w schodach innych systemów duchowych przybliżają do misterium Chrystusa. Ale czy oddychać znaczy już adorować? Czy niezwykła eliminacja bólu, do której potrafią doprowadzić jogini, naprawdę jest już radością spotkania? Czy byt Buddy to naprawdę to samo co pełnia życia, o której mówi Kazanie na Górze?

W Kazaniu na Górze istota ludzka nie unicestwia się, ale dostępuje pocieszenia. Natomiast w ostatecznym unicestwieniu Pismo Święte obiecuje wywyższenie. Bóg nie jest tym, który unicestwia i pozbawia nas czegoś, ale jest Tym, który dopełnia tożsamość. Również i „ciało”, które we wszystkich kulturach symbolizuje ulotność i rozkład, zostaje przemienione w „ciało wolne od bólu” . Zmartwychwstanie Jezusa, na którego przemienionym ciele zachowały się wszystkie rany męki, jest świadectwem zachowania i przemiany wszystkiego, co na ziemi zostaje rozbite, poranione i zaniedbane. To nauczanie nie wpaja lęku, wręcz przeciwnie, jest zasadniczo przezwyciężeniem wszelkiej obrony. „Trzymajmy się niewzruszenie nadziei, którą wyznajemy, bo godny jest zaufania Ten, który dał obietnicę” (Hbr 10, 23).

Zapytajmy więc: czy można sobie wyobrazić życie w całej pełni, bez lęku ani zachłanności? Istnieje droga wiodąca do mocy, która zamiast naszej obsesji na punkcie samych siebie da nam życie Boga: Gratis e con amore nazywa się nowa melodia istnienia – już więcej nie pożerać i nie być pożeranym. Już w wodzie chrztu nasze zalęknione osamotnienie zostaje zatopione, zanurzone w zdrojach pierwotnego życia. Bóg jest relacją, żarliwym darem z siebie. Na pragnienie życia odpowiada spontanicznie, w sposób przekraczający to pragnienie, z otwartą dłonią (jak wiemy, również z otwartym sercem). Oczywiście, nie możemy uwolnić się od lęku w jednej chwili, musimy podejmować wiele prób nim pozwolimy, żeby nas uwolnił. „Ja siebie liczę, ale Ty, Boże, masz prawo mnie roztrwonić” (Rilke ). Wiara usuwa naturalne zamykanie się w sobie i każdemu daje życie w obfitości. Albo radosną wymianę: „Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10,8).

6. Trzy rady ewangeliczne w doświadczeniu Hildegardy z Bingen

Ten, kto przyjmuje nowe życie pozbawione lęku, może porzucić trojaką zachłanność, trojaką walkę ze „światem”: walkę o bogactwo, o seks (jako zwykłe zaspokojenie popędu), o władzę.

Ewangelia radzi przemienić agresję w moc:

  • poprzez ubóstwo; dla większej swobody wewnętrznej: umieć stale przyjmować w obfitości;
  • poprzez czystość; „czysty” [casto] pochodzi od conscius = świadomy; i to właśnie oznacza czystość: wiedzieć, Kogo się kocha, jedynie dla Jego miłości;
  • poprzez posłuszeństwo; umieć usłyszeć głos autorytetu: ten właśnie głos sprawia, że wzrastam (augere); inaczej byłbym niewolnikiem swoich nastrojów.

Czy naprawdę jest to nazbyt sprzeczne z naszą naturą? Zaufajmy doświadczeniu Hildegardy z Bingen, która będąc benedyktynką, żyła według tych trzech rad: „Jeśli człowiek postępuje w ten sposób za tym, co słuszne, pozostawia samego siebie, osiąga moc i pije. Zostaje tym umocniony, tak jak żyły pijącego napełniają się winem. Nigdy nie popadnie w nieumiarkowanie, jak upijający się winem, który traci kontrolę i już nie wie, co czyni. W ten sposób sprawiedliwi miłują Boga, nie ma w tym wstrętu, ale tylko trwałe szczęście” .

Na tym rzecz polega: zawierzyć siebie, ale zawierzyć siebie jako człowieka szczęśliwego. Istnieje oblicze, imię, jedyne i niepowtarzalne, które ofiarowuje to wino: Christus medicus. Życie jest bowiem dla radości i zdrowia, a nie dla cierpienia. „Miłość dokonała w ten sposób swojego dzieła, stopniowo, ale jasno i stanowczo, tak, by nie pozostał żaden słaby punkt, ale przeciwnie, by nastała wszelka obfitość” . „Jeśli ktoś z triumfującą pokorą podda się Bogu i pokona Szatana, powstanie i będzie się radował błogosławieństwem Bożej opieki. Jeśli zaś w żarliwym uniesieniu do Ducha Świętego wzniesie swoje serce i zwróci spojrzenie ku Bogu, wówczas objawią się w świetlistej jasności błogosławione duchy i złożą jego serce Bogu w ofierze” .

Pod tą opieką człowiek podźwignie się, ożyje, przyspieszy kroku. Wola Boża przemienia się w ruch. „W Nim znajduję bogactwo mocy Bożych, tak, że jestem pełen ufności i wciąż wzrastam w siłę” . Jest to najdawniejsze doświadczenie: ta służba nie przygniata, lecz dodaje sił. Ten, kogo dotknął Bóg, nie jest niewolnikiem, lecz człowiekiem wolnym. „Jakże piękne są twoje oczy, kiedy głoszą sprawy Boże” . Jest to powrót do domu, nie tylko do Niego, lecz do siebie samego – i jednocześnie wyzwolenie świata. „Jeśli człowiek otworzy swoje serce przed Bogiem i je rozświetli, wszystko, co jest jałowe, na nowo ożyje. Dzięki tej tajemniczej mocy będzie wzrastać pszenica i wino” . Również pszenica i wino jego serca. I nie jest to jakaś wydumana wiedza teoretyczna czy mistyczna, ale jest to zwykłe życie, które można zweryfikować właśnie w codzienności. Dzieje się coś zdumiewającego: coś innego – nie ktoś inny – zajęło centrum myśli i działania i obciążona dusza uwalnia się od swego ciężaru i jest większa niż przedtem. „Chwała ci, żarliwy duchu! [...] Od ciebie rozpala się ludzkie serce. Serce ogarnia w sobie wszystkie moce duszy. Stąd płynie wola i nadaje duszy jej piękny smak” . Niezachwiana pewność, z jaką Hildegarda opisuje przyciąganie przez Boga, nosi znamię prawdy: czerpie ona moc skądinąd i można jej zawierzyć, nawet krwawiąc ze wszystkich ran, ale będąc szczęśliwym. „W sercu rodzi się uzdrowienie, kiedy świta jutrzenka nowego początku. Rozpoczyna się niewysłowione, nowe pragnienie Boga i ogromna żarliwość względem Jego dzieła, naszego świata” . „I w ten sposób człowiek, siedlisko Jego cudów, rozpoznaje Go oczyma wiary i całuje pocałunkiem wiedzy” . Tak, człowiek instynktownie dąży do pocałunku i uścisku: stale je otrzymuje i radośnie przekazuje.

To oznacza być w świecie, ale nie ze świata.


Oryginalny tekst w jezyku niemieckim.

 

JAK SŁUŻYĆ KOŚCIOŁOWI BĘDĄC LUDŹMI ŚWIECKIMI I JAKO ŚWIECCY?

Asyż, 24 lipca 2012

Pierre Langeron

Wasza Eminencjo, księże Kardynale, Droga Ewo, Drodzy Przyjaciele. Z okazji święta Zesłania Ducha Świętego, francuski dziennik katolicki „La Croix” opublikował obszerny materiał na temat „Ci świeccy, dzięki którym Kościół funkcjonuje”. I pod tytułem, na pierwszej stronie, wielkie zdjęcie: starsza pani, która, jak sprecyzowano, od 25 lat układa piękne bukiety z kwiatów przed ołtarzem, w pustym kościele… szokujące zdjęcia. Czyżby to była odpowiedź na pytanie, przed którym stajemy w dzisiejsze popołudnie? Czy takiej posługi Kościół oczekuje od świeckich?

Posuńmy się do absurdu: czy można sobie wyobrazić Kościół bez świeckich? Kilka lat temu we Florencji, w Galerii Uffizi, mogą uwagę przyciągnął niewielki, średniowieczny obraz, opatrzony tytułem, ujętym mniej więcej tak: Miasto idealne. Można było na nim zobaczyć piękną miejscowość, z domami i kościołem, wokół rozciągała się sielska wieś. Mężczyźni i kobiety krzątali się przy zwykłych, ziemskich czynnościach: rolnicy na polu, rzemieślnicy w warsztatach, kobiety w kuchni. Wszystko tchnęło pokojem i harmonią, skąpane w łagodnej, złocistej poświacie. Tak, piękny obraz, miasto w pełni chrześcijańskie, jakby skończenie piękne. Tylko drobny szczegół: tam byli wyłącznie mnisi i zakonnice… Zadziwiający obraz Kościoła! bez świeckich, i bez potomstwa! A tymczasem Kościół bez świeckich byłby jak szkoła bez uczniów czy szpital bez chorych.

Zostawmy już to symboliczne złudzenie średniowiecznego artysty i wróćmy do oczywistego faktu: w Kościele są świeccy. Skoro zaś mamy zastanowić się nad tym, w jaki sposób świeccy mogą służyć Kościołowi jako świeccy, zacznijmy od przyjrzenia się naszemu zgromadzeniu. Składa się ono niemal wyłącznie ze świeckich. Tak, członkowie Instytutów Świeckich są i pozostają świeckimi. Z przyjemnością przypomnę świetne powiedzenie naszego starego przyjaciela, biskupa Dorronsoro: „w pełni świeccy i w pełni konsekrowani”. Nie jesteśmy świeckimi połowicznie, nie jesteśmy konsekrowanymi połowicznie. Mówiąc słowami ojca Beyera, na tym polega wielka „rewolucja” Provida Mater Ecclesia. Do tej pory bowiem osoba świecka, która podejmowała życie konsekrowane, opuszczała stan świecki i stawała się zakonnikiem/zakonnicą; nie można było być świeckim i konsekrowanym – było się albo jednym, albo drugim. Od 1947 roku w naszych Instytutach można być jednocześnie świeckim i konsekrowanym, podjąć życie konsekrowane nie opuszczając stanu świeckiego. Paweł VI mówił o „podwójnej strukturze” naszego powołania . Być stuprocentowym świeckim i stuprocentowym konsekrowanym – to cud naszego powołania, mniejsza o matematykę. Bycie świeckim to nie tylko pewien sposób życia, tak jak zakonnik wykonujący świecki zawód i żyjący w zwykłych warunkach świata. Paweł VI wyjaśniał: „Wasze warunki bytowe i społeczne są waszą rzeczywistością teologiczną, są waszą drogą urzeczywistniania i dawania świadectwa zbawieniu” . Jesteśmy w pełni świeccy i w pełni konsekrowani. Wcale nie ma pewności, że w naszym Kościele, w naszych parafiach, a być może nawet w naszych Instytutach, ta prawda ontologiczna zawsze jest dobrze rozumiana, a nawet dobrze przeżywana przez niektórych członków Instytutów.

Połączenie dwóch stanów życia nie jest zresztą niczym nowym w Kościele: dla wszystkich jest oczywiste, i to od dawna, że kapłan, który podejmuje życie konsekrowane, pozostaje w pełni kapłanem, jednocześnie stając się w pełni franciszkaninem, jezuitą czy oblatem Maryi Niepokalanej. Biorę za świadków kapłanów obecnych na naszym zgromadzeniu, będących członkami kleryckich Instytutów Świeckich: są oni w pełni kapłanami i w pełni konsekrowanymi: ich konsekracja w niczym nie umniejsza ich stanu kleryckiego.

Po tym zwięzłym przypomnieniu paru elementów naszego powołania, możemy przejść do sedna naszego tematu: „Jak służyć Kościołowi będąc świeckimi i jako świeccy?”. Zagadnienie bardzo obszerne, a ja nie jestem ani teologiem, ani historykiem, ani socjologiem, ale tylko prawnikiem, profesorem prawa publicznego na uniwersytecie Aix-Marseille we Francji, bardzo zaangażowanym w swoją uczelnię, ale również w różne parafie, w swoją diecezję i w społeczne czy edukacyjne dzieła Kościoła. Jako wielką łaskę przeżyłem również mój 9-letni udział w pracach Biura Krajowej Konferencji Instytutów Świeckich we Francji, miejsca braterskiej komunii i pouczającej wymiany myśli, będącego też motorem wielu działań w służbie naszych Instytutów.

Nasz temat jest jak wysoka góra: można ją sfotografować z różnych stron i zawsze jeszcze coś zostanie. Nasze poprzednie Kongresy obszernie omawiały niektóre z tych aspektów, jak obecność w świecie i świeckość. Biorę zresztą pod uwagę inne konferencje poświęcone głównemu tematowi naszego Kongresu: „Słuchając Boga „między bruzdami historii”: co świeckość ma do powiedzenia konsekracji”. Toteż w danym mi czasie i aby Was nie znużyć w to skwarne, letnie popołudnie, chciałbym po prostu wspólnie z Wami wymienić kilka spraw, które w dzisiejszym kontekście wydają się zasługiwać na szczególną uwagę i na większą klarowność. Skupię je wokół dwóch prostych tematów: najpierw świeccy a Kościół, następnie świeccy a posłannictwo Kościoła. Będę się odwoływał głównie do nauczania Soboru Watykańskiego II, którego 50 rocznicę z radością obchodzimy.

I. Świeccy a Kościół

W pierwszej części tej konferencji skoncentruję się na Kościele i na miejscu świeckich w Kościele. Nie jestem teologiem; nie będę się więc porywał na teoretyczne analizy, które wykraczałyby daleko poza moje kompetencje, i ograniczę się do kilku najważniejszych tekstów Soboru Watykańskiego II.

Aby rozumieć, w jaki sposób świeccy są powołani do służenia Kościołowi, najpierw trzeba zastanowić się nad wstępnym i zasadniczym pytaniem: jak służymy Kościołowi – od wewnątrz czy z zewnątrz? A ściślej rzecz biorąc, gdzie dokładnie jest nasze miejsce świeckich w odniesieniu do Kościoła? Czy jesteśmy tylko zewnętrznymi odbiorcami duchowych i materialnych usług, jakie oferuje nam Kościół? Czy też jesteśmy w Kościele aktywnymi podmiotami, czy wnosimy w Kościół jakiś szczególny wkład? Aby jak najlepiej odpowiedzieć na to pytanie, proponuję Wam refleksję rozłożoną na cztery etapy.

Co znaczy dla człowieka świeckiego: służyć Kościołowi jako świecki?

Aby dobrze zrozumieć pytanie, zacznijmy logicznie od zastanowienia się, co znaczy pojęcie „służba”. czego się dowiemy z etymologii?

Francuskie słowo service, angielskie service, włoskie servizio czy hiszpańskie servicio [polskie „służba”] pochodzi od łacińskiego „serwus”, co znaczyło: niewolnik. Wyraźnie tu widać aspekt bierny: służyć, to być posłusznym. Bardzo bliskie temu jest określenie niemieckie, ale mające inną etymologię: Dienst i bedienen. Jeszcze dzisiaj to pierwotne znaczenie jest w potocznym użyciu: chętnie mówi się o serwisie, o usługach, o wejściu służbowym, o jakości usług w restauracji, czy też o „służbie wojskowej” (po niemiecku Wehrplicht, z dodatkowym zabarwieniem moralnego obowiązku do spełnienia). W tej pierwszej perspektywie świecki jawi się wpierw jako ten, kto jest posłuszny władzom Kościoła.

Kontynuujmy analizę słowa „service”. Pojęcie servus, podobnie jak wiele innych, nabrało nowych znaczeń w czasach Cesarstwa Rzymskiego na Wschodzie, które oficjalnie stało się chrześcijańskie po edykcie w Tesalonikach w 380 roku. Tak jak imperium przerodziło się w ministerium (stąd na przykład określenie ministerium w Kościele), tak samo servitium stało się funkcją, odpowiedzialnym stanowiskiem w służbie innym. Dzisiaj mówi się na przykład wprost o służbie publicznej w dziedzinie oświaty, opieki zdrowotnej, środków transportu, itd. Służba publiczna oznacza przede wszystkim służenie ogółowi, nawet jeśli w praktyce niestety nie zawsze jest to prawdą! W tej drugiej perspektywie świecki pełni jakąś aktywną funkcję na rzecz innych członków wspólnoty wierzących.

Słowo „service” ma zatem dwa znaczenia; trzeba je dobrze poznać i rozróżniać. Weźmy przykład szkoły: dzieci i ich rodzice są zazwyczaj konsumentami proponowanego kształcenia i oferowanych usług. Ale w niektórych krajach i w niektórych kulturach rodzice i miejscowe władze, a czasem także i dzieci, także są podmiotami w szkole, aktywnie uczestniczą w decyzjach pedagogicznych, kulturalnych, a nawet ekonomicznych. Chodzi nie tyle o dzielenie się władzą, ile o udział w jej sprawowaniu, z wniesieniem swojego szczególnego wkładu.

Świeccy a struktura Kościoła

W drugim etapie naszej refleksji i wychodząc od dwóch znaczeń słowa „service” zastanówmy się, czym jest Kościół, do służenia któremu świeccy są powołani jako świeccy.

W konstytucji dogmatycznej Lumen gentium Kościół zostaje przedstawiony najpierw jako tajemnica; w jej zilustrowaniu pomocne mogą być obrazy: budowla Boża, świątynia, owczarnia, rodzina, rola uprawna, itd. . Kościół jest również przedstawiony jako lud Boży, rzesza ludzi, którzy wierzą w Chrystusa (christifideles) i którzy zostali ochrzczeni. Kościół jest Mistycznym Ciałem Chrystusa, duchową wspólnotą wiary, nadziei i miłości.

Jest on jednak również widzialnym zgromadzeniem, „społecznością wyposażoną w strukturę hierarchiczną” : „Celem pasterzowania Ludowi Bożemu i jego nieustannego pomnażania Chrystus Pan ustanowił w swoim Kościele rozmaite posługi, które nakierowane są na dobro całego Ciała (…), aby wszyscy, którzy należą do Ludu Bożego (…), doszli do zbawienia” .

Napotykamy tutaj najbardziej znany i najbardziej widoczny aspekt Kościoła-instytucji: rozróżnienie na duchownych i świeckich. Jak wszyscy wiemy, całe duchowieństwo ma trzypoziomową strukturę: kolegium biskupów z Papieżem na czele; prezbiterzy, współpracujący z biskupami w sprawowaniu ich posługi; i wreszcie diakoni. Wszyscy inni członkowie Kościoła to świeccy. Albo jest się duchownym, albo świeckim: sive clericos, sive laicos, jak głosi tradycyjna formuła. Świeckim jest więc ten, kto nie jest duchownym. Ta negatywna definicja świeckiego uzasadnia pewną klerykalną wizję Kościoła, która odcisnęła piętno na całych wiekach naszej historii: Kościół to w pierwszej kolejności i przede wszystkim duchowni. W potocznym języku zachowało się zresztą wiele tego śladów: na przykład w języku francuskim chętnie się mówi o „ludziach Kościoła” czy o „dobrach Kościoła”. A na niektórych niedzielnych zgromadzeniach w modlitwie powszechnej często pojawia się intencja za Kościół i jego pasterzy, a następnie za wiernych – jak gdyby także i wierni nie byli Kościołem.

Z tego instytucjonalnego podejścia wynikła dziwaczna wizja Kościoła, obraz jakiejś oryginalnej konstrukcji. Przede wszystkim jest to piramida, o wyraźnej strukturze, z trzema poziomami, o jakich wspomniałem. Poniżej tej piramidy i osobno – bezkształtna masa wiernych. I wreszcie, obok, w nieco złożonym usytuowaniu, zbiór zakonnic i zakonników. Dlatego pewien papież jasno i jednoznacznie określił miejsce świeckich w Kościele: „Wszystkim wiadomo, że Kościół jest społecznością nierówną, w której Bóg jednych przeznaczył do rozkazywania, a innych do posłuszeństwa. Pierwszymi są duchowni, a drugimi świeccy”. Słowa te wypowiedział Grzegorz XVI w połowie XIX wieku. W odniesieniu do świeckich wyrażają one jasno pierwsze wyróżnione przez nas znaczenie słowa „service”, „służba”: służyć to być posłusznym.

Zgodnie z tą logiką, służba świeckich ogranicza się do służenia instytucji Kościoła; wielu socjologów nazwało to klerykalizmem. Na Zachodzie w Średniowieczu sami papieże domagali się owej pierwszej władzy duchownych nad świeckimi i nad całym świeckim społeczeństwem. Najlepszą tego ilustracją była „teoria dwóch mieczy”, częściowo inspirująca się św. Bernardem: „Władza [Kościoła] ma dwa miecze, mianowicie duchowy i doczesny (…). Obydwa więc miecze ma władza Kościoła, duchowy mianowicie i materialny. Lecz tego należy używać w obronie Kościoła, tamten zaś winien być używany przez Kościół. Tamten w ręku kapłana, ten w ręku królów i żołnierzy, lecz na skinienie kapłana i w uległości wobec niego” . Ta bardzo oficjalna wypowiedź papieża Bonifacego VIII z początku XIV wieku ilustruje wolę i często praktykę Kościoła, by pełnić władzę nad ziemskim społeczeństwem i nad działalnością świeckich. Pojęcie posłuszeństwa jest tutaj pierwszoplanowe, a świeccy mogą prowadzić swoją działalność tylko w ramach wyznaczonych przez duchownych i podlegając ich władzy.

W filozofii politycznej to średniowieczne podejście zostało nazwane „augustynizmem politycznym”, oczywiście w nawiązaniu do św. Augustyna, albo prościej „sacerdotalizmem”. Odcisnęło ono głębokie piętno na historii i kulturze Zachodu, być może nawet po dziś dzień. Oto tylko parę przykładów:

- w Średniowieczu papieże wprowadzali na trony i obalali królów i cesarzy; bardzo to zaciążyło np. na historii Niemiec i Sycylii;
- wśród błędów wymienionych w 1864 r. przez błogosławionego papieża Piusa IX w słynnym Syllabusie: wszelki rozdział Kościoła i państwa jest potępiony, gdyż Kościół utraciłby wówczas władzę nad państwem i nie mógłby wywierać na nie wpływu (nr 55);
- społeczeństwo Québéku przez długi czas żyło w ścisłej zależności od duchownych, nawet w sferach ściśle osobistych i rodzinnych; ten długi okres bywa dzisiaj krytykowany jako „smutny czas”;
- w powojennych Włoszech, których cechą charakterystyczną było istnienie dwóch silnych partii, Chrześcijańskiej Demokracji i Partii Komunistycznej, niektórzy biskupi nie wahali się oświecać swoich wiernych, przypominając im z naciskiem podczas wyborów, że żyją w demokracji i że są chrześcijanami…;
- i wreszcie, czyż trzeba przypominać, że katechizacja przez długi czas była zadaniem wyłącznie księży i zakonnic, gdyż świeckich uważano za niepewnych, nawet gdy byli oni dobrze wykształceni.

Można by jeszcze dodać, że dzisiaj w niektórych krajach od wielu wieków chrześcijańskich, gdzie znaczenie Kościoła wciąż maleje, można zaobserwować jakby nawrót tego klerykalizmu. Na przykład dla niektórych młodych księży jest on zrozumiałą odpowiedzią na potrzebę umocnienia zagrożonej tożsamości. W innych bywa pożywką dla nadziei na powrót piramidy władzy, gdzie świeccy staliby się z powrotem wiernymi wykonawcami.

Wreszcie można zauważyć, że ta klerykalna wizja Kościoła była inaczej wprowadzana w życie w tych krajach, gdzie chrześcijaństwo zakorzeniło się później. Zachodni misjonarze często zabierali ją ze sobą z przekonania albo z konieczności. Bywało też odwrotnie – to raczej świeccy nieśli płomień Kościoła, na przykład w Korei czy w Japonii.

Niezależnie od tego wszystkiego, jednym z pierwszych zadań świeckich jest zaangażowanie w różne działania w swoich parafiach, diecezjach i w swoich ruchach. Czy jednak ta posługa jest dla świeckiego jedyna i najważniejsza?

Świeccy i Kościół według Soboru Watykańskiego II

Na początku przypomnieliśmy dwa znaczenia słowa „service”, „służba”, i zobaczyliśmy ich upraszczającą ilustrację. Teraz przyjrzyjmy się prawdziwej eklezjologii, którą jasno przypomina nam Sobór. Istotnie bowiem, w Lumen gentium zasada hierarchicznej struktury Kościoła oczywiście zostaje przypomniana, ale jest naświetlona i zinterpretowana jako komunia różnorakich posług między duchownymi i świeckimi. Z jednej strony, „wyposażeni bowiem w świętą władzę szafarze służą swoim braciom” . Z drugiej strony, świeccy służą całemu Kościołowi: „pasterze mają uznawać i wspierać godność i odpowiedzialność świeckich w Kościele; mają chętnie korzystać z ich roztropnej rady, z ufnością powierzać im zadania w służbie Kościołowi i pozostawiać im swobodę oraz pole działania” . Piramida oczywiście istnieje nadal, ale teraz wpisuje się w krąg relacji i służenia sobie nawzajem.

Błogosławiony Jan Paweł II w swojej adhortacji o świeckich klarownie rozwinął ten obraz Kościoła-komunii: „Kościelna wspólnota jest, ujmując rzecz jeszcze ściślej, jednością «organiczną», analogiczną do jedności żywego i sprawnego ciała. Odznacza się ona w istocie współistnieniem wielorakich powołań i stanów, tajemnic, charyzmatów i zadań, które, choć różne, są w stosunku do siebie komplementarne. Ta różnorodność i komplementarność sprawia, że każdy świecki pozostaje w relacji do całego ciała i sam wnosi do niego swój własny wkład” .

Nam, Instytutom Świeckim, Paweł VI komentował to tak: „Instytuty świeckie biorą udział w planach odnowy, jaką Sobór Watykański II nakreślił Kościołowi – tej żywej rzeczywistości, widzialnemu zgromadzeniu i wspólnocie duchowej (…). Wspólnota ta składa się z wielu członków i różnych organów ściśle jednak ze sobą złączonych i współdziałających, które uczestniczą w tej samej wierze, w tym samym życiu, w tym samym posłannictwie i w tej samej odpowiedzialności Kościoła, jakkolwiek różnią się pewnym darem, szczególnym charyzmatem Ducha Świętego Ożywiciela” .

Do tego współdziałania różnych powołań i posług Lumen gentium dodaje równość wszystkich wiernych Chrystusa: „Jeden jest zatem wybrany Lud Boży (…), wspólna jest godność członków wynikająca z ich odrodzenia w Chrystusie, wspólna łaska synów, wspólne powołanie do doskonałości. (…) Panuje wśród wszystkich prawdziwa równość” .

Współdziałanie posług, równość wszystkich wiernych; pozostaje nam jeszcze posłannictwo Kościoła. Soborowy dekret o apostolstwie świeckich wyjaśnia: „W Kościele istnieje różnorodność posługiwania, ale jedność misji. Apostołom i ich następcom zostało powierzone przez Chrystusa zadanie nauczania, uświęcania i kierowania w Jego imieniu i Jego mocą. Ludzie świeccy, mający uczestnictwo w funkcji kapłańskiej, prorockiej i królewskiej Chrystusa, wypełniają natomiast swe zadania w posłannictwie całego Ludu Bożego w Kościele i w świecie” . A zatem świeccy, tak jak duchowni, mają pełny udział w posłannictwie Kościoła w świecie, każdy zgodnie ze swoim stanem. Wrócimy do tego w drugiej części konferencji.

Ostatnia uwaga na temat relacji między poszczególnymi członkami Kościoła. Trzeba przyznać, że odnowiona eklezjologia Vaticanum II także doprowadziła do pewnych nadużyć, do odwrotnych skrajności niż te wcześniejsze. Zapominając o hierarchicznej strukturze Kościoła lub ją umniejszając, niektórzy świeccy niejako zlaicyzowali cały Kościół i posunęli się aż do stwierdzenia, na przykład w Austrii: „wir sind die Kirche”; tłumaczę: to my, świeccy, jesteśmy Kościołem. Takie roszczenie również jest błędem: nie ma Kościoła bez duchownych! Ojciec Święty Benedykt XVI bardzo subtelnie i zręcznie odpowiedział na to podczas ostatniej podróży do Niemiec: „wir alle sind die Kirche”; tłumaczę: my wszyscy jesteśmy Kościołem, świeccy i duchowni! To samo wypaczenie na niższym poziomie można napotkać w parafiach; znam takie parafie we Francji, w których proboszcz nie podejmuje żadnej decyzji bez uzgodnienia ze świeckimi: odpowiedzialność duszpasterską i materialną ponosi cała wspólnota. Trzeba przyznać, że poważny niedostatek powołań kapłańskich skłania niekiedy do rozwiązań alternatywnych. Na niektórych kontynentach istnieją też ogromne parafie i diecezje, w których jest bardzo mało księży: można zrozumieć, że świeccy, w tym także członkowie Instytutów Świeckich, biorą na siebie więcej obowiązków duszpasterskich. Czy takie praktyki powinny bardzo niepokoić? W socjologii istnieje prawo zdrowego rozsądku, prawo wahadła: wychylenie w jedną stronę powoduje niemal takie samo wychylenie w kierunku przeciwnym; z czasem wahadło stopniowo osiąga równowagę. Być może czasem potrzebny jest ruch w drugą stronę, żeby uniknąć zbytniego cofania się wstecz.

Tria munera

Aby dobrze zrozumieć miejsce i służbę świeckich w Kościele, pozostaje nam jeszcze spojrzeć na pewien istotny aspekt, który specjaliści nazywają tria munera. Świeccy na mocy swego chrztu uczestniczą bowiem w trojakiej funkcji Chrystusa i Kościoła: w funkcji kapłańskiej, w funkcji prorockiej i w funkcji królewskiej . W jaki sposób? Precyzuje to Sobór Watykański II i adhortacja Jana Pawła II o świeckich:

- Funkcja kapłańska: „Wszystkie bowiem uczynki [ludzi świeckich], modlitwy i apostolskie przedsięwzięcia, życie małżeńskie i rodzinne, codzienna praca, wypoczynek ducha i ciała, jeśli odbywają się w Duchu, a nawet utrapienia życia, jeśli są cierpliwie znoszone, stają się duchowymi ofiarami, miłymi Bogu przez Jezusa Chrystusa. Ofiary te są składane z największą czcią Ojcu podczas celebrowania Eucharystii wraz z ofiarą Ciała Pańskiego. W ten sposób ludzie świeccy, jako pobożnie działający wszędzie czciciele Boga, właśnie świat uświęcają dla Niego” . Zapamiętajmy trzy elementy: centralne miejsce Eucharystii, duchowy wymiar każdego zwykłego życia, i wreszcie consecratio mundi, konsekracja świata; to kluczowe pojęcie rzuca światło na całe nasze życie i posłannictwo świeckich w Kościele. Niestety jest ono mało znane i nie zawsze właściwie rozumiane.
Do nas, członków Instytutów Świeckich, Paweł VI jeszcze dodał: „W ten sposób macie przed sobą ogromne pole, na którym rozwinie się wasza podwójna działalność: wasza dusza – wasze osobiste uświęcenie oraz consecratio mundi – to delikatne i pociągające zadanie jest wam znane. Jest to dziedzina świata ludzkiego jako takiego, jakim jest on w niespokojnej i olśniewającej rzeczywistości, w jego cnotach i namiętnościach, w możliwościach dobra i skłonnościach do zła” .

- Funkcja prorocka: świeccy ją wypełniają przede wszystkim świadectwem swojego życia, „aby moc Ewangelii jaśniała w życiu codziennym, rodzinnym i społecznym” . Spełniają ją również słowem, w swoich rodzinach, w środowisku pracy i w swoich rozmaitych zaangażowaniach społecznych i duszpasterskich; świeccy mogą więc w pełni uczestniczyć w katechizacji, gdy tylko mają odpowiednie do tego przygotowanie. Mogą wreszcie podejmować towarzyszenie duchowe, gdyż ta funkcja nie jest zastrzeżona dla duchownych: wystarczy pomyśleć o wszystkich zakonnicach pełniących odpowiedzialne funkcje w swoich zgromadzeniach, ale również o takich świeckich, jak Chiara Lubich we Włoszech, będąca u źródeł Ruchu Focolari, Marta Robin we Francji, będąca u korzeni Ognisk Miłości, czy Jean Vanier z Kanady, założyciel wspólnot l'Arche.

- Funkcja królewska: świeccy mają udział w zaprowadzaniu królestwa Bożego na świecie. „Ponadto ludzie świeccy powinni wspólnymi siłami tak uzdrawiać istniejące w świecie obyczaje i stosunki, jeśli skłaniają gdzieś do grzechu, aby to wszystko stosowało się do norm sprawiedliwości i raczej sprzyjało praktykowaniu cnót, niż mu przeszkadzało. Tak postępując, przepoją kulturę i dzieła ludzkie wartościami moralnymi. Równocześnie lepiej w ten sposób przygotowuje się rolę świata pod zasiew słowa Bożego i szerzej otworzą się bramy Kościoła, którymi ma wyjść na świat orędzie pokoju” .

Podsumowując ten pierwszy punkt rozważań o świeckich i Kościele, warto przypomnieć, że bycie świeckim to nie tylko pewne uwarunkowanie socjologiczne czy zwykły stan faktyczny w Kościele. W adhortacji Christifideles laici, błogosławiony Jan Paweł II rozwija wspaniałą teologię laikatu. Odwołując się do ewangelicznej przypowieści o robotnikach w winnicy, najpierw podkreśla, że stan świecki nie definiuje się przez brak (świeckim jest ten, kto nie jest duchownym), ale jest stanem pozytywnym, w którym każdy człowiek z osobna zostaje szczególnie powołany przez gospodarza winnicy: „wszyscy są wezwani do pracy w winnicy”. Istnieje powołanie świeckie, tak jak istnieje powołanie kapłańskie czy zakonne. Bóg kieruje to powołanie do wszystkich świeckich; trzeba jeszcze je znać, usłyszeć, a potem na nie odpowiedzieć. Czy jesteśmy dostatecznie świadomi tego powołania, nawet w naszych Instytutach? Czy można by choć zasugerować, żeby po Roku Kapłańskim, obchodzonym na tak wiele sposobów w latach 2009/2010, wkrótce w Kościele

Powszechnym był obchodzony Rok Laikatu? Co o tym sądzicie? Być może nasze Instytuty mogłyby poprzeć taki plan...

II. Świeccy a posłannictwo Kościoła

Kiedy już przyjrzeliśmy się miejscu i statusowi świeckich w Kościele, w kolejnym etapie naszej wspólnej refleksji możemy zastanowić się nad udziałem świeckich w posłannictwie Kościoła. Jaka jest specyfika i przedmiot ich udziału? A jaki jest zakres ich odpowiedzialności?

Powtórzę raz jeszcze: zechciejcie mi wybaczyć moją niekompetencję w dziedzinie teologii. Toteż aby po prostu wyrazić posłannictwo Chrystusa i Kościoła w jego powszechnym i kosmicznym wymiarze, poprzestanę na zacytowaniu św. Pawła: Ojciec „nam oznajmił tajemnicę swej woli według swojego postanowienia, które przedtem powziął [w Chrystusie] dla dokonania pełni czasów, aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi” . Oto wielka tajemnica naszej wiary chrześcijańskiej: dzieło odkupienia i zbawienia.

Posłannictwo Kościoła

Sobór jasno przedstawia posłannictwo całego Kościoła: „Zbawcze dzieło Chrystusa, zmierzając do zbawienia ludzi, obejmuje również odnowę całego porządku doczesnego. Stąd misją Kościoła jest nie tylko głoszenie Chrystusa i przekazywanie Jego łaski ludziom, lecz także przepajanie i doskonalenie duchem ewangelicznym porządku rzeczy doczesnych” . Jest to zasadniczy tekst dla naszego zagadnienia. Stanowi on rdzeń Dekretu o apostolstwie świeckich, w nr 5. Zasługuje na szczegółowy komentarz.

Najpierw odsłońmy jego strukturę:

  • Po pierwsze, cel: zbawcze dzieło Chrystusa. Chodzi o teleologiczny, a tutaj nawet eschatologiczny wymiar posłannictwa Chrystusa i Kościoła: nie jakiś cel partykularny, lecz cel ogólny, całościowy, istotny.
  • Następnie, aby osiągnąć ten cel, dwie uzupełniające się drogi: z jednej strony zbawienie ludzi, z drugiej zaś odnowienie porządku doczesnego; do tej kwestii jeszcze wrócimy.
  • I wreszcie, dwa ciągi aktywnych współuczestników: tekst pozwala rozróżnić odpowiedzialność właściwą duchownym i tę spoczywającą na świeckich: to przede wszystkim duchowni mają głosić Chrystusa i przekazywać Jego łaskę ludziom, przez głoszenie Słowa i sakramenty; to przede wszystkim świeccy mają przepajać i doskonalić porządek rzeczy doczesnych duchem ewangelicznym.

Tenże tekst pozwala nam następnie pogłębić rozumienie służby, jaką świeccy mogą podejmować w Kościele. Omówię tutaj trzy elementy przydatne dla naszych rozważań.

1) Posłannictwo wspólne całemu Kościołowi: istnieje tylko jedno posłannictwo, ale ma ono dwa odrębne przedmioty. Dziedziny i środki są odmienne, ale jest jeden wspólny cel. Dekret o apostolstwie świeckich tak to precyzuje: „porządki te, chociaż się różnią, w jedynym zamyśle Boga tak są połączone, że sam Bóg zamierza przemienić w Chrystusie cały świat w nowe stworzenie zaczątkowo już obecne na tej ziemi, a które w pełni ujawni się w dniu ostatecznym” .

To się wydaje jasne. Ale w czasie i w przestrzeni posłannictwo Kościoła nie zawsze było postrzegane w ten sposób. Na przykład w ciągu ostatnich kilkuset lat Kościół katolicki napotkał wiele wrogości: prześladowania w Japonii, w Wietnamie czy w Chinach, rewolucja francuska, niemiecki Kulturkampf, wojna Cristeros w Meksyku, włoski antyklerykalizm, wojna domowa w Hiszpanii, itd. Kościół często zamykał się na swoim posłannictwie duchowym: na liturgii, sakramentach, modlitwie i pobożności, pielgrzymkach, na moralności osobistej, rodzinnej i seksualnej. Wybitny jezuita, Michel de Certeau, mówił wręcz o „Kościele poza historią”; w mniejszym stopniu odnosiło się to do krajów misyjnych.

To umniejszające podejście do życia chrześcijańskiego wciąż jeszcze istnieje. Na wielu kontynentach spotykamy dzisiaj na przykład bardzo wierzące i praktykujące grupy ludności, które niekiedy ograniczają życie chrześcijańskie do wymiaru nazbyt wąsko duchowego i sakramentalnego. W marcu ubiegłego roku nasz Papież Benedykt XVI poruszył tę sprawę w samolocie, którym leciał do Meksyku. Z wielką, charakterystyczną dla niego odwagą prawdy, ośmielił się określić tę sytuację jako schizofreniczną: „W Ameryce Łacińskiej, ale gdzie indziej również, u niektórych katolików widać pewną schizofrenię między moralnością jednostkową i moralnością publiczną. W prywatności są oni katolikami, wierzą w sposób osobisty. Ale w życiu publicznym idą innymi drogami, które nie pokrywają się z wielkimi wartościami Ewangelii, niezbędnymi do zbudowania sprawiedliwego społeczeństwa. Trzeba więc wychowywać do przezwyciężania tej schizofrenii, wychowywać nie tylko do moralności indywidualnej, ale również do moralności publicznej, i to właśnie próbujemy czynić za pomocą społecznego nauczania Kościoła” .

Pozwólcie że podam bardziej osobisty przykład. W moim Instytucie jest Filipińczyk. Pracuje w Manili w wielkiej firmie. Pewnego dnia w tej firmie była przeprowadzana kontrola finansowa i zażądano od firmy zapłacenia dość dużego mandatu. Inspektor powiedział mu wprost, że mógłby unieważnić ten mandat, gdyby tamten przekazał mu dyskretnie w banknotach sumę, którą jeszcze może negocjować. Długo nalegał, a wreszcie zdenerwował się i powiedział: „Muszę załatwić tę sprawę do siedemnastej, bo potem idę do kościoła na drogę krzyżową i na mszę!”…!

Aby sprecyzować posłannictwo Kościoła, czyli świeckich, Sobór powtarza słowa św. Augustyna i jasno przypomina „wzajemne przenikanie społeczności ziemskiej i niebieskiej” : „Rozdźwięk pomiędzy wiarą, którą wyznają, a życiem codziennym, jakie wielu prowadzi, należy zaliczyć do poważniejszych nieprawidłowości naszych czasów. (…) Niech zatem nie przeciwstawia się sobie sztucznie działań zawodowych i społecznych z jednej strony, a życia religijnego z drugiej. Chrześcijanin, zaniedbujący obowiązki doczesne, lekceważy swoje powinności wobec bliźniego, a nawet samego Boga” . Następnie tekst zachęca chrześcijan do tworzenia życiowej syntezy między obydwiema dziedzinami, duchową i doczesną. Kościół i jego posłannictwo można zrozumieć tylko w perspektywie Wcielenia.

2) Zbawienie ludzi: za pozorną banalnością tego dobrze znanego określenia kryje się wielka prawda, którą Sobór ponownie wydobył na światło dzienne. Do tej pory przywykło się bowiem w Kościele mówić raczej o duszach niż o ludziach. Czy zwróciliście uwagę na tę różnicę terminologii? Wczoraj chętnie mawiano, że trzeba zbawiać dusze, prowadzić dusze do Boga, itd. Od czasu Soboru Watykańskiego II Kościół mówi przede wszystkim o ludziach. Za tym słownictwem kryje się cała antropologia chrześcijańska. Kościół przypomina z mocą, że człowiek prawdziwie stanowi „jedność cielesną i duchową” . Tę tajemnicę najlepiej chyba wyraził błogosławiony Jan Paweł II, z typową dla jego sformułowań siłą i wyrazistością. Zaraz w pierwszej encyklice, Redemptor hominis, w jednym akapicie wyakcentował: „człowiek rzeczywisty, człowiek konkretny, człowiek historyczny, człowiek w całości, cały człowiek, człowiek w swoim pełnym wymiarze, w całej swojej prawdzie, w swojej ludzkiej rzeczywistości – ten człowiek jest drogą Kościoła” .

Aby docenić wagę tego stwierdzenia, chętnie przywołam dwa nieco skrajne przykłady; właśnie jednak z powodu tej skrajności są one tak wymowne.

Kilka lat temu z jednego czasopisma katolickiego dowiedziałem się o działalności pewnego zgromadzenia misyjnego w Kalkucie u schyłku XIX wieku. Głównym posłannictwem tego zgromadzenia było udzielanie chrztu dzieciom umierającym na ulicy. W sprawozdaniach wysyłanych regularnie do domu generalnego podawano liczbę dzieci, które w ten sposób zostały posłane do raju. Tak, dusze zostały zbawione. Pomyślałem jednak, czy nie należało najpierw zająć się ciałem i nakarmić te dzieci. Sto lat później błogosławiona Matka Teresa nie próbowała chrzcić wszystkich umierających, którymi się opiekowała. Pielęgnowała ich w Kalighat.

Drugi skrajny przykład. Nie tak dawno temu w duszpasterstwie akademickim, dla którego pracuję od ponad 25 lat, pewien bardzo wierzący student opisywał swoje stanowisko wobec młodych chorych na AIDS: „zgrzeszyli, niech się wyspowiadają, a jeśli umrą, to trudno: ich dusza zostanie zbawiona”. Straszne słowa człowieka zamkniętego w swoich poglądach, raniące jak ostrze noża.

Kościół powinien więc brać pod uwagę „każdego człowieka i całego człowieka”, żeby powtórzyć słynne sformułowanie Pawła VI – ten właśnie człowiek jest przedmiotem posłannictwa Kościoła i jego duszpasterskiej miłości.

3) Doskonalić porządek doczesny duchem ewangelicznym: komentowany przez nas tekst wskazuje trzy dziedziny posłannictwa Kościoła:

  • rozprzestrzeniać łaskę Chrystusa: przede wszystkim za pośrednictwem sakramentów, więc oczywiście ten udział w kapłańskiej funkcji Chrystusa przypada w udziale duchownym;
  • nieść ludziom przesłanie Chrystusa: ten udział w prorockiej funkcji Chrystusa dzielą między siebie duchowni i świeccy;
  • odnawiać cały porządek doczesny, przepajać i doskonalić porządek doczesny duchem ewangelicznym: ten udział w królewskiej funkcji Chrystusa przypada w udziale niemal wyłącznie świeckim. Ta ostatnia kwestia będzie jeszcze karmić naszą refleksję; zasługuje też na szersze omówienie.

Sobór wyjaśnia: „Świeccy natomiast powinni podjąć jako własne zadanie odnowę porządku doczesnego. ( ...) Wszystko, co tworzy porządek doczesny, tj.: dobro życia i rodziny, kultura, sprawy gospodarcze, sztuka i życie zawodowe, organizacja wspólnoty politycznej, stosunki międzynarodowe i inne tego rodzaju oraz ich rozwój i postęp nie tylko pomagają osiągnąć ostateczny cel człowieka, lecz mają też własną, nadaną im przez Boga wartość” .

Dla Boga, dla Kościoła i dla każdego z nas świat ma więc swoją wartość. Czy mamy tego wystarczającą świadomość? Świat zbyt często był postrzegany w Ewangelii negatywnie, jako królestwo szatana i grzechu: „Jeżeli was świat nienawidzi, mówi Jezus, wiedzcie, że Mnie wpierw znienawidził. (…) Ale ponieważ nie jesteście ze świata (…), dlatego was świat nienawidzi. ( ... ) Władca tego świata został osądzony” . Ale nie zapominajmy, że tenże św. Jan mówi nam również: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony” .

Gaudium et spes zaraz we wstępie zaprasza nas do tej imponującej i wspaniałej wizji świata, który łączy oba te aspekty: „Ma więc [Sobór] przed oczami świat ludzi, czyli całą rodzinę ludzką wraz z całokształtem rzeczywistości, wśród której ona żyje (…). Popadł w niewolę grzechu, lecz po złamaniu przez ukrzyżowanego i zmartwychwstałego Chrystusa mocy Złego został wyzwolony, aby przeobrazić się zgodnie z zamierzeniem Boga i osiągnąć doskonałość” .

Tak zarysowana przez Sobór perspektywa dogłębnie naświetla szczególną odpowiedzialność świeckich w Kościele: „Zadaniem ludzi świeckich, z tytułu właściwego im powołania, jest szukanie królestwa Bożego przez zajmowanie się sprawami świeckimi i kierowanie nimi po myśli Bożej. (…) Tam powołuje ich Bóg, aby pełniąc właściwą sobie misję, kierowani duchem ewangelicznym, jak zaczyn, od wewnątrz niejako przyczyniali się do uświęcenia świata (…). Szczególnym więc ich zadaniem jest tak rozświetlać wszystkie sprawy doczesne, z którymi ściśle są związani, i tak nimi kierować, aby się ustawicznie dokonywały i rozwijały po myśli Chrystusa oraz służyły chwale Stworzyciela i Odkupiciela” .

Społeczna nauka Kościoła

Jak zatem „przemieniać świat według Ewangelii”, jak to pięknie ujął błogosławiony Jan Paweł II? Jeśli Magisterium na pierwszym miejscu mówi o życiu rodzinnym i o sferze życia prywatnego każdego z nas, to również podkreśla zbiorowy, społeczny aspekt życia, w szerokim rozumieniu. I tutaj trzeba wspomnieć o roli i znaczeniu społecznej nauki Kościoła. Bowiem od ponad wieku, Kościół, Matka i wychowawczyni, Mater et Magistra, jak mówił błogosławiony Jan XXIII, oświeca nasze spojrzenie i kieruje naszym działaniem świeckich w świecie. Zaraz na początku znaczny wpływ na to nauczanie wywarła encyklika Rerum Novarum Leona XIII, z 1891 roku. Później nauczanie to bardzo się rozwinęło. Dzisiaj obejmuje ono niemal wszystkie aspekty życia w społeczeństwie: pracę, pokój i rozwój, prawa człowieka, nieprawidłowości handlu międzynarodowego i globalnego świata finansów, ochronę środowiska, itd. Najnowszym jego wyrazem jest wielka encyklika naszego Papieża Benedykta XVI: Caritas in veritate.

Nie mamy tutaj czasu na wspólne zbadanie tego ogromnego skarbu. Aby jednak wzbogacić naszą refleksję na temat posłannictwa świeckich w Kościele, przypomnę po prostu syntetyczną definicję całego tego nauczania: „Nauka społeczna Kościoła proponuje zasady refleksji; formułuje kryteria sądu; podaje kierunki działania” .

Przyjrzyjmy się każdemu z tych trzech elementów:

  • Kościół proponuje zasady refleksji: Pismo Święte i Tradycja Kościoła podają nam pewne i podstawowe zasady, jak godność osoby ludzkiej, wymagania sprawiedliwości, prawdy i miłości, dążenie do wspólnego dobra, itd. Wykład tych zasad znajdziemy w ważnych dokumentach, takich jak Pacem in terris, Populorum progressio, Laborem exercens, Evangelium vitae, itd.
  • Zasady te, zastosowane do konkretnych sytuacji, pozwalają sformułować kryteria sądu. Na przykład Papież Pius XI w ponurym kontekście 1937 roku analizuje podstawy komunizmu i nacjonalizmu (Divini redemptoris i Mit brennender Sorge). Po upadku Muru Berlińskiego i rozpadzie bloku sowieckiego błogosławiony Jan Paweł II proponuje swoją analizę nowej sytuacji na świecie (Centesimus annus, 1991). Nasz Papież Benedykt XVI przedstawia w 2009 roku odważną i przenikliwą analizę nadużyć globalnego kapitalizmu i liberalnego indywidualizmu oraz ich konsekwencji (Caritas in veritate).
  • Wreszcie Magisterium podaje kierunki działania. W konkretnych sytuacjach autorytety mogą namawiać chrześcijan do wspólnego działania w określonym kierunku. Pomyślmy o niezwykłym oporze polskiego Kościoła w czasach komunizmu, pod przywództwem kardynała Stefana Wyszyńskiego. Pomyślmy o walce z prawami na rzecz aborcji czy małżeństw homoseksualnych, w Hiszpanii i nie tylko. Pomyślmy o walce z korupcją, niesprawiedliwością i handlem narkotykami w wielu krajach świata.

Społeczna nauka Kościoła rzuca światło na posłannictwo świeckich w świecie i nadaje mu kierunek, ale go nie determinuje. Nie istnieje bowiem coś takiego, jak chrześcijański ustrój polityczny, chrześcijańska gospodarka, chrześcijańska pedagogika czy medycyna. Istnieje natomiast chrześcijański sposób uprawiania polityki, kierowania gospodarką, zajmowania się pedagogiką czy medycyną. Czy zwróciliście uwagę na trzy czasowniki użyte w tej definicji? „Proponować” „formułować”, „podawać”. To nie są nakazy. Przeciwnie, otwierają one na różnorodność możliwych odpowiedzi, na pluralizm, który nie zawsze był dobrze przyjmowany w praktyce chrześcijan. A jednak!

Na przykład sto pięćdziesiąt lat temu w bardzo monarchicznej Francji katolikom nie było wolno popierać Republiki, będącej spadkobierczynią rewolucji; w tym samym czasie we Włoszech katolikom nie wolno było popierać monarchii, która właśnie zaanektowała Rzym. Zaś podczas II wojny światowej w Europie po obu stronach konfliktu byli biskupi i katolicy. Podobnie dzisiaj, jeśli konferencja episkopatu USA zajęła stanowisko przeciwne broni nuklearnej, być może jest w tym odosobniona.

Ten pluralizm możliwości dokonywania różnych wyborów rzuca światło na osobistą odpowiedzialność każdego świeckiego w świecie; w tej dziedzinie Sobór uznaje właściwą autonomię spraw ziemskich: „nie tylko jest to postulat ludzi naszej epoki, lecz jest to także zgodne z wolą Stwórcy” . Wolność i odpowiedzialność świeckich. Paweł VI przypominał członkom Instytutów Świeckich: „Przede wszystkim musicie uszanować należną światu autonomię, jego wartości i jego prawa” . Autonomia ta nie oznacza jednak niezależności: rzeczy stworzone są zależne od Boga, a ludzie nie mogą dysponować nimi dowolnie, bez odniesienia do Stwórcy. Nie mogą też obrać drogi, która byłaby sprzeczna z wymaganiami ich wiary .

Jak zatem świeccy mają teraz dokonywać wyborów i decydować o podejmowaniu działań w świecie? Sobór odpowiada: „Jest już sprawą odpowiedniego ukształtowania ich sumienia, aby prawo Boskie było wpisane w życie państwa ziemskiego. Od kapłanów zaś świeccy powinni oczekiwać światła i mocy duchowej. Niech jednak nie sądzą oni, że ich pasterze są zawsze dostatecznie kompetentni, aby w każdej rodzącej się kwestii, a zwłaszcza poważnej, mogli mieć gotowe konkretne rozwiązanie, albo że do tego właśnie zostali posłani. Niech raczej sami, oświeceni chrześcijańską mądrością, biorąc pod uwagę doktrynę Nauczycielskiego Urzędu Kościoła, podejmują się wykonania właściwych sobie zadań” .

Aby jak najlepiej pełnić swoje posłannictwo w Kościele, świeccy mają więc dwa narzędzia, dwie busole:

  • narzędzie obiektywne, dające światło umysłowi: jest to nauka społeczna Kościoła; błogosławiony Jan Paweł II uczynił z niej nawet jeden z trzech filarów wszelkiej poważnej formacji świeckich, wraz z formacją doktrynalną i z formacją duchową ;
  • narzędzie subiektywne, dające światło duchowe: własne sumienie. Jest to istotne wymaganie dla posłannictwa świeckich w Kościele, gdyż nie trzeba być wierzącym, żeby wprowadzać w życie tę naukę społeczną. Gaudium et spes tak opisuje sumienie, czerpiąc inspirację od błogosławionego Johna Henry’ego Newmana: „Sumienie jest najskrytszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, w nim pozostaje on sam z Bogiem, którego głos rozbrzmiewa w jego wnętrzu” . Aby być posłusznym swojemu sumieniu, świecki musi więc nauczyć się też rozpoznawać głos Boga w wewnętrznym milczeniu. Nie może podjąć swojego posłannictwa w Kościele, nie rozwijając w sobie głębi, w sekrecie modlitwy; nie może służyć Bogu w świecie, jeśli wpierw nie wsłucha się w wierze w głos Boga, trwając z Nim serce w serce na modlitwie. Świeccy bowiem – miejmy nadzieję, że wierzący – są przede wszystkim żywymi narzędziami i współpracownikami Ducha Świętego, jedynego prawdziwego mistrza i sprawcy posłannictwa.

Czas na podsumowanie tej zbyt długiej konferencji.

Najpierw chciałbym podkreślić pewne semantyczne przesunięcie, które niepostrzeżenie wprowadziłem. Wyszedłem bowiem od zaproponowanego tematu: „Jak służyć Kościołowi będąc ludźmi świeckimi i jako świeccy”; stopniowo zmienił się on w temat „Posłannictwo świeckich w Kościele”: posłannictwo ma bogatszą treść niż służba; zaś „Kościołowi” zmieniło się jednoznacznie na „w Kościele”. To już była pewna odpowiedź na postawione pytanie.

Z drugiej strony, i aby podkreślić palącą konieczność zaangażowania świeckich w posłannictwo całego Kościoła, pozwolę sobie na krótkie osobiste wspomnienie. Jakieś dwadzieścia lat temu pracowałem przez jeden semestr na uniwersytecie w Tybindze, w Niemczech. W czasie Wielkiego Postu we wszystkich kościołach wisiały afisze, z wypisanym wielkimi literami pięknym zdaniem: „Gott hat keine Bande, nur deine” – „Bóg nie ma innych rąk, ma tylko twoje. Ależ zaproszenie!

Już św. Ignacy Loyola namawiał nas, byśmy „modlili się do Boga tak, jak gdyby wszystko od Niego zależało, i działali tak, jakby wszystko zależało od nas”. Podobnie zwracał się do świeckich błogosławiony Jan Paweł II: „Nowe sytuacje — zarówno w Kościele, jak i w życiu społecznym, ekonomicznym, politycznym i kulturalnym — domagają się dzisiaj ze szczególną siłą zaangażowania świeckich. Bierność, która zawsze była postawą nie do przyjęcia, dziś bardziej jeszcze staje się winą. Nikomu nie godzi się trwać w bezczynności” .

My, zebrani tutaj członkowie Instytutów Świeckich, pozwólmy, by na nowo w nas wybrzmiały słowa Pawła VI, które dobrze znamy i które tak trafnie ujmują nasz ideał:

  • „alpiniści ducha” ;
  • „w świecie, nie ze świata, lecz dla świata” ;
  • „przednie skrzydło Kościoła w świecie” ;
  • „doświadczalne laboratorium, w którym Kościół sprawdza konkretne sposoby układania swoich stosunków ze światem” .

I wreszcie, ponieważ jesteśmy w Asyżu, w braterskiej bliskości św. Franciszka, w świetle wszystkiego, co właśnie zostało tu powiedziane, posłuchajmy jego modlitwy:

O Panie, uczyń z nas narzędzia Twego pokoju,
abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść;
wybaczenie, tam gdzie panuje krzywda;
jedność, tam gdzie panuje zwątpienie;
prawdę tam, gdzie panuje błąd;
wiarę tam, gdzie panuje zwątpienie;
nadzieję, tam gdzie panuje rozpacz;
światło, tam gdzie panuje mrok;
radość, tam gdzie panuje smutek.

Dziękuję za cierpliwą i życzliwą uwagę!


Oryginalny tekst w jezyku francuskim.

 

„NOWY WZÓR ŚWIĘTOŚCI – WIERNOŚĆ BOGU W ŚWIECIE”

 

Jego Eminencji Géralda Cypriena Lacroix
Arcybiskupa Québecu Prymasa Kanady

 

W pięknej pieśni wielkiego poety Québécu, Félixa Leclerca, padają takie słowa: „Piękne jest życie, wielka jest śmierć, a w środku tętni życie”. W związku z zagadnieniem, o przedstawienie którego zostałem poproszony w ramach Światowego Kongresu Instytutów Świeckich, pozwolę sobie sparafrazować naszego znakomitego pieśniarza, i powiem po swojemu: „Święte jest życie, święta jest śmierć, a w środku jest pełno Boga!” Skoro bowiem Bóg jest święty, wręcz po trzykroć święty, to czyż dzieło Jego rąk nie nosi śladu swojego Stwórcy?

Od wczoraj prowadzimy refleksję nad wyzwaniem, które mamy podjąć – jak słuchać Boga ma ścieżkach historii, w której mamy intensywnie przeżywać nasze chrześcijańskie powołanie. Próbujemy określić nowe wzorce świętości w świecie, jednocześnie dochowując wierności Bogu.

Zaraz na początku podam Wam w jednym słowie klucz do interpretacji moich refleksji o świętości, jej istocie i najpiękniejszym jej przejawie, Jezusie Chrystusie! To On jest nowym wzorem świętości. On jest Tym, który wcielił wierność Bogu w świecie. Poza Nim nie znajdziemy nic nowego, gdyż to On jest Alfą i Omegą. „Jezus Chrystus – wczoraj i dziś, ten sam także na wieki” (Hbr 13, 8).

Święte dzieło Boga Stworzyciela

Chciałbym zwrócić waszą uwagę na słowo „święty”, które rozbrzmiewa w naszym Kościele od wieków podczas każdej celebracji eucharystycznej. SANCTUS to najważniejszy hymn uwielbienia w naszej liturgii; to pieśń niebiańskiego ceremoniału. Pierwsza część tego hymnu pochodzi od proroka Izajasza, który słyszał, jak serafini trzykrotnie wołają: „I wołał jeden do drugiego: «Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest Jego chwały»” (Iz 6, 3). Druga część pochodzi od słów tłumu, który głośno wołał, machając gałązkami, podczas wjazdu Jezusa do Jerozolimy, w przededniu Jego Męki: „A tłumy, które Go poprzedzały i które szły za Nim, wołały głośno: Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!” (Mt 21, 9).

Z pewnością zwróciliście uwagę, że zwłaszcza w pierwszym tekście, słowa o świętości Boga nie są powtarzane szeptem, jak należałoby to czynić w majestacie Boskiego dworu. Te słowa są wykrzykiwane na całe gardło, jak grzmot, który odbija się echem aż po krańce świata i po głębiny serc. Ta świętość udziela się innym i jest nieodparta. Najpierw nakazała prorokowi Izajaszowi, by sobie uświadomił swoją grzeszną naturę: „Biada mi! Jestem zgubiony! Wszak jestem mężem o nieczystych wargach” (Iz 6, 5). Zaraz jednak po tym wyznaniu dokonał się w nim niezwykły proces nawrócenia. Kiedy rozległ się po trzykroć święty głos Boga, by mimo wszystko nakłonić Izajasza, by służył Bogu spełniając wymagającą misję prorocką, Izajasz podejmuje wyzwanie i odpowiada: „Oto ja, poślij mnie!” (Iz 6, 8). W jaki sposób i my, tak jak Izajasz, jesteśmy wzywani, przywoływani przez świętość Boga, w naszym życiu chrześcijańskim i jako członkowie Instytutu Świeckiego? Jak można powiązać świętość Boga z naszą misją życia w sposób święty na tym
wiecie, niezależnie od tego, w jakim czasie i miejscu żyjemy?

Powołanie Boga do życia

W ciągu życia każdy z nas jest zaproszony do udzielania odpowiedzi na wiele różnych wezwań, poczynając od tego najbardziej podstawowego, gdy Stwórca powołuje nas do wejścia w świat istot żyjących: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1, 27). Od chwili naszego poczęcia i naszych narodzin jesteśmy powołani przez Boga do przynależności do szlachetnych zastępów istot, które od milionów lat zaludniają ziemię i nadają jej największą wartość przez swoje człowieczeństwo.

Wejście na świat stworzony przez Boga, aby człowiek zrealizował na nim swoje przeznaczenie, jest naznaczone niezatartym znamieniem Stwórcy: „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre” (Rdz 1, 31). Jako członkom Instytutu świeckiego leży nam na sercu uznanie świętości tego świata stworzonego przez Boga; pragniemy stawać się wzorami w realizacji jego planów względem ludzkości. Jaki inny, bardziej odpowiedni wzór moglibyśmy przypomnieć w tym łagodnym miasteczku, Asyżu, jeśli nie wzór najznakomitszego z synów tego miasta, jedną z najsympatyczniejszych postaci w hagiografii chrześcijańskiej, człowieka, którego po bratersku nazywamy Franciszkiem, tego młodzieńca, którego urzekł Jezus Chrystus i Jego Ewangelia? Wrócimy do niego w dalszej części konferencji. Oto człowiek, który z niezwykłą wrażliwością wyczuł świętość natury stworzonej przez Boga i wyśpiewał tę świętość w sposób poetycki, świadczący o jego głębokie wierze: „Pochwalony bądź, Panie mój, ze wszystkimi Twymi stworzeniami, szczególnie z panem bratem słońcem...” po czym wymienił wszystkie elementy stworzenia. Czyż nie w ten właśnie sposób powinniśmy uznać piękno, którym Stwórca obdarował swoje dzieło? Uczynił świętym wszystko to, co jest widzialne i to, co jest niewidzialne, i tym samym wzbogacił nasze życie o radość płynącą z faktu, że jesteśmy częścią tego dzieła, toteż możemy zawołać razem z psalmistą: „Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk jego nieboskłon obwieszcza” (Ps 19, 2). Wpływ Franciszka przetrwał wieki, przemierzył morza i kontynenty. Franciszek użyczył imienia wielu pokoleniom chrześcijan, w tym mojemu poprzednikowi, błogosławionemu Franciszkowi de Laval, pierwszemu biskupowi Québecu.

Jak najdalszy jestem od sugerowania obrazu jakiejś idyllicznej, nieskazitelnej i bezgrzesznej krainy, ziemskiego raju, jaki opisywali niektórzy XVI-wieczni autorzy po tym, jak zapuścili się, często zresztą przez przypadek, w Nowy Świat.

Daleko nam do wyobrażania sobie świata stworzonego przez Boga jako raju, nawet utraconego, a zamieszkujących świat ludzi jako aniołów, którzy niestety wydają nam się nieco upadli. Najnowsza historia ludzkości w bolesny sposób uwydatniła szczególnie agresywne cechy zachowania niektórych nam współczesnych. Konflikty nadal sieją spustoszenia w wielu miejscach naszego globu. Osłupieli i bezradni, jesteśmy świadkami szybkiej degradacji naszej planety, skażonej gazami powodującymi efekt cieplarniany i wieloma innymi zanieczyszczeniami. Wszystkie serwisy informacyjne nieustanie przekazują nam obrazy masakrowania ludzi, kataklizmów, które jedną falą lub gwałtownymi wstrząsami tellurycznymi zmiatają z powierzchni ziemi tysiące ludzi, których jedyną winą było to, że znaleźli się w tym miejscu i w tym czasie. Czy to właśnie jest ta ziemia, którą Stwórca w swojej nieskończonej świętości dał na dziedzictwo ludziom, aby rozmnażali się na niej i ją sobie podporządkowywali? Jest kilka różnych powodów, dla których twierdzę, że mamy obowiązek przezwyciężać przeszkody, jakie stawia przed nami życie, i wszędzie dostrzegać piękne dzieło Boga. A oto główny powód.

Arcydzieło stworzenia: Słowo Boże dane światu

Bóg udoskonalił dzieło stworzenia, dając światu najświętszy ze swoich skarbów, swojego własnego Syna: „A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy” (J 1, 14). Zaraz na początku swojego życia publicznego, podczas chrztu w Jordanie, Jezus z Nazaretu zostaje nazwany przez Ojca „Synem umiłowanym, w którym Ojciec ma upodobanie” (por. Mk 1, 11). W tym samym opowiadaniu ewangelicznym, tym razem przy okazji Przemienienia Pańskiego, głos Boga nakazuje uczniom obrać Jezusa za wzór: „To jest Syn mój, Wybrany, Jego słuchajcie!” (Łk 9, 36). Oto więc ustanowiona najwyższa władza Chrystusa i potwierdzona rola, jaką odegra On w zbawieniu całej ludzkości i w wypełnieniu planu uświęcenia wszystkich osób, które w później zechcą pójść za Chrystusem.

Jezus Chrystus, doskonały wzór świętości na każde czasy

Na jaki doskonalszy wzór możemy się powoływać, żeby zapewnić sobie życie zgodne z planem, jaki Bóg nakreślił dla ludzkości, i wspólnie z Nim przemieniać świat, jeśli nie na samego Jezusa! Chrystus Jezus dobrze oznakował drogę, abyśmy i my z kolei byli solą ziemi i światłem świata, i abyśmy stawali się dzisiaj nowymi wzorami świętości, w świecie, który jest naszym światem.

Pan Jezus szczerze umiłował ziemię i wszystkich jej mieszkańców, i uznał jej świętość. Liczne przypowieści, jakimi się posługuje, by głosić swoje przesłanie, odwołują się do przyrody, którą Jezus uważa za piękną, w której przebywa za dnia, a często i w nocy. Opowiada więc o drzewie figowym, o lilii polnej, o kłosach zbóż zrywanych nawet w dzień szabatu, o ptakach, o wodzie z jezior i rzek, o ziemi, wietrze i niebie, o winie na godach w Kanie Galilejskiej i o chlebie na Ostatniej Wieczerzy. Wszystko to świadczy o wielkiej zażyłości z otoczeniem, w którym żyje.

Najbardziej jednak troszczy się o swój lud, o kobiety, o małe dzieci i mężczyzn swoich czasów, którym okazuje głębokie zainteresowanie, wzruszającą serdeczność, szczere oznaki sympatii i litości. Stwierdza, jak bardzo zło i choroba pustoszą ciała i umysły, i nie szczędzi trudu, by nieśc im ulgę i ich uzdrawiać. Bynajmniej nie uchyla się przed społeczno-politycznymi czy religijnymi problemami swoich czasów, ale proponuje odpowiedzi, które świadczą o Jego bezwarunkowym przywiązaniu do Miłości swojego Ojca, która okazuje się fundamentem wszelkich Jego działań, wszystkich Jego decyzji i całego Jego życia. Świętość ta wywiera takie wrażenie na ludziach Mu współczesnych, że rozpala serca wielu uczniów. Zgodnie z nauczaniem Chrystusa rozejdą się oni po całym znanym wówczas świecie, a skutki ich działań obejmą także i nas: „Wtedy Jezus podszedł do nich i przemówił tymi słowami: «Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata»” (Mt 28, 18-20).

Ewangeliczne przesłanie, będące inspiracją dla życia chrześcijanek i chrześcijan, pochodzi prosto od osoby Chrystusa, który jest „drogą i prawdą, i życiem” (J 14, 6). Życie chrześcijańskie niesie sens, który prowadzi nas po wszystkich drogach naszego życia, w naszych relacjach z ludźmi, w naszej pracy zawodowej i działalności społecznej. Staramy się więc naśladować najbardziej podstawowe wartości, które sam Chrystus uznał za zgodne z wolą swojego Ojca: „Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości” (J 15, 10). Te wartości wzbudziły podziw ludzi, którzy mieli przywilej poznać Go lub spotkać, i ukształtowały ludzi, którzy przyjęli Jego nauczanie. Przyjrzyjmy się bardziej z bliska niektórym spośród tych założycielskich wartości, uprzywilejowanych przez Jezusa. Przyjrzyjmy się przez chwilę, w jaki sposób mogą one sprawić, by chrześcijanki i chrześcijanie, a zwłaszcza członkowie Instytutów Świeckich, którymi jesteśmy, weszli na drogi do świętości w sercu świata.

Jedną z najbardziej podstawowych wartości obranych przez Jezusa Chrystusa w Jego życiu i nauczaniu jest uznanie godności osoby ludzkiej. Ewangelie wielokrotnie opisują, jak Pan przekracza niektóre społeczne tabu swojej epoki. Ośmiela się okazywać współczucie ludziom, którzy w społeczeństwie byli uważani za niegodnych szacunku, jak na przykład dzieci albo niektóre kategorie chorych, zwłaszcza trędowaci, wykluczeni i pogardzani. Lituje się głęboko nad chorymi, którzy przybywali do Niego tysiącami, by uzyskać uzdrowienie z dolegliwości często uznawanych za wstydliwe. Dla mężczyzny tamtych czasów jedną z najśmielszych i najbardziej nowatorskich postaw jest odniesienie do kobiet, choćby były one nierządnicami, wdowami, cudzoziemkami czy po prostu drogimi przyjaciółkami. Oto kilka wartości, jakie Jezus cenił. Mogą one wzbudzić przez współzawodnictwo nowe wzory świętości, doskonale zgodne z Bożym planem w naszym świecie. Jak to osiągnąć?

Ochrzczeni w Jezusie Chrystusie, żyjemy Jego życiem i oddziałujemy żarliwością naszej wiary

Jesteśmy powołani do tego, by także z kolei stawać się świadkami świętości Boga we wspólnocie wierzących, jaką jest Kościół Jezusa Chrystusa, i w świecie, który Kościół zgodnie ze swoją misją ma prowadzić i uświęcać. Momentem założycielskim naszego powołania jest chrzest, który nas odradza i nadaje nam zaszczytną tożsamość dziecka Bożego na nowe i wieczne życie. Kiedy postanowiliśmy udoskonalić nasze życie chrzcielne, przystępując do Instytutu Świeckiego, to po to, by dzień po dniu lepiej odpowiadać na wezwanie Chrystusa, byśmy stawali się święci: „stańcie się wy również świętymi na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (1 P 1, 15-16). Oto wyzwanie, jakiemu musimy sprostać, oto piękna misja, jaką mamy realizować – żyć w sposób święty w naszym świecie, stale poszukującym sensu, złaknionym prawdy, który wydaje się tak bardzo odpychać wszelkie odniesienie do sacrum, a zwłaszcza do religii, i nie ulegać efektowi osmozy, która mogłaby nas wciągnąć i zniechęcić, ale pozostawać skoncentrowanymi na Chrystusie.

Ani bowiem Chrystus, ani Pismo Święte nie dadzą nam łatwej i szybkiej odpowiedzi na najważniejsze problemy naszych czasów. Nasza wiara nie posiada magicznych recept na rozwiązanie zasadniczych pytań egzystencjalnych, dotyczących pochodzenia świata i życia lub tego, jak należy rozumieć jakość życia czy godność śmierci. Jest ona nieustannie konfrontowana z problemami etycznymi, jakie stawiają badania biomedyczne, technologiczne oraz transformacje społeczno-polityczne i ekonomiczne, które w oszałamiającym tempie przekształcają świat. Wiara nie usuwa naszych lęków przed wyścigiem zbrojeń, zagrażającym masową zagładą, ani przed niepewnością, do jakiej może doprowadzić błędny rozwój nauki i technologii.

Żyjemy w sercu świata, który wrze. Umiemy uznać pozytywne rodzaje postępu nauki, technologii i rozwoju medycyny, co ukazuje wartość ludzkich zdolności, otrzymanych od Stwórcy. Przez nasz chrzest i bycie uczniami Chrystusa jesteśmy jednak wezwani do tego, by patrzeć krytycznie na te wybory dokonywane przez społeczeństwo, które w żaden sposób nie przyczyniają się do rozwoju ludzkości, gdyż nie respektują godności istoty ludzkiej.

W świecie zsekularyzowanym i odpychającym

Pobieżne spojrzenie na zasadnicze tendencje naszych zachodnich społeczeństw ukazuje nam obraz często sprzeczny z naszym rozumieniem najbardziej podstawowych odniesień naszego kodeksu postępowania po chrześcijańsku: hedonizm, indywidualizm, merkantylizm, niesprawiedliwość, obojętność czy wręcz pogarda wobec sacrum i religii, ujawniają postawy przeciwstawiające się ideałowi proponowanemu przez Ewangelię.

Jesteśmy obecnie świadkami zasmucającego braku kultury religijnej nawet u osób należących do pokolenia, w którym wiara była nauczana w sposób bardziej systematyczny, ale w którym z rozmaitych powodów ci ludzie nie przeżyli osobistego spotkania z Chrystusem. Właśnie na tej glebie mamy być lampą, „aby świeciła wszystkim, którzy są w domu” (Mt 5, 15).

Słowa błogosławionego papieża Jana Pawła II do uczestników II Światowego Kongresu Instytutów Świeckich w 1980 roku pozostają równie znaczące dla nas tu w Asyżu, 24 lipca 2012 roku. Ojciec Święty zacytował wówczas słowa swojego poprzednika, papieża Pawła VI, skierowane do odpowiedzialnych generalnych Instytutów Świeckich (25 sierpnia 1976): „Jeżeli Instytuty świeckie pozostaną wierne własnemu powołaniu, staną się jakby «doświadczalnym laboratorium», w którym Kościół sprawdza konkretne sposoby układania swoich stosunków ze światem. Dlatego właśnie powinny one wsłuchiwać się w wezwanie zawarte w adhortacji apostolskiej Evangelii nuntiandi, tak jakby było ono skierowane szczególnie do nich: «Pierwszym ich zadaniem (…) jest (…) pełne uaktywnienie wszystkich chrześcijańskich i ewangelicznych sił i mocy, ukrytych, ale już obecnych i czynnych w sprawach świata. Właściwym polem dla ich ewangelizacyjnej aktywności jest szeroka i bardzo złożona dziedzina polityki, życia społecznego, gospodarki; dalej dziedzina kultury, nauki i sztuki, stosunków międzynarodowych i środków przekazu społecznego» (nr 70)”. Oto wytyczone już żyzne pole dla nowej ewangelizacji! Popatrzmy pokrótce, w jaki sposób nasze poszukiwanie wzorów świętości może przynosić owoce w tym nowym krajobrazie, w którym jesteśmy robotnikami posłanymi do winnicy Pańskiej.

Posłuchajmy jeszcze tego, co błogosławiony papież Jan Paweł II napisał w swojej adhortacji apostolskiej Christifideles laici (30 grudnia 1988, 3) na temat postawy, jaką powinniśmy przyjmować wobec świata, w którym żyjemy: „Trzeba więc spojrzeć w twarz temu naszemu światu, spojrzeć na jego wartości i problemy, niepokoje i nadzieje, osiągnięcia i porażki; światu, którego sytuacja gospodarcza, społeczna, polityczna i kulturalna jest w porównaniu ze światem ukazanym w Konstytucji duszpasterskiej Gaudium et spes znacznie trudniejsza. Ale to on właśnie jest winnicą, to on jest polem, na którym świeccy mają wypełniać swoją misję. Jezus pragnie, by oni, tak jak wszyscy Jego uczniowie, byli solą dla ziemi i światłem świata”.

Czy tak trudno jest odpowiedzieć na zaproszenie Chrystusa, który jest naszą drogą i naszym wzorem, i zaprasza nas, byśmy za Nim poszli, „... abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem” (J 14, 3)? Dotykamy tutaj samego sedna dylematu, który czeka na nas jako na uczniów, pragnących wypełniać swój ideał świętości, pozostających wiernymi planowi Boga względem świata. Jak postępować zgodnie ze swoimi przekonaniami w świecie, w którym żyjemy? Czy trzeba wzgardzić tym światem i wycofać się z niego, ignorować go i żyć w szklanym kloszu, czy raczej kochać go i wierzyć, że Duch zamieszkuje w nim i go uświęca? Proponuję pozytywną wizję naszej przynależności do świata. Bóg go dla nas stworzył. „Bóg jest naszym Ojcem, dlatego że jest naszym Stwórcą. Ponieważ nas stworzył, jesteśmy Jego własnością: byt jako taki w Nim ma swe źródło i dlatego jest dobry, jego pochodzenie jest Boskie” (Ratzinger/Benedykt XVI, Jezus z Nazaretu, t. I, tłum. Wiesław Szymona OP, Kraków 2007, s. 122). Jesteśmy teraz zaproszeni, by razem z Nim uczestniczyć w odrodzeniu świata mocą Ducha zmartwychwstałego Jezusa!

Głos Pana przechodzi przez wydarzenia historii Kościoła i ludzkości, o czym przypominają nam Ojcowie Soboru Watykańskiego II: „Lud Boży inspirowany wiarą, że jest prowadzony przez wypełniającego świat Ducha Pańskiego, w wydarzeniach, potrzebach i pragnieniach, w których ma udział wraz z pozostałymi ludźmi naszej epoki, stara się rozpoznać, jakie są w nich prawdziwe znaki obecności albo zamysłu Bożego. Wiara bowiem oświetla wszystko nowym światłem, ukazuje Boski zamiar co do całościowego powołania człowieka i dlatego kieruje umysł ku rozwiązaniom w pełni ludzkim” (Konstytucja duszpasterska Gaudium et spes, 11).

Opisy stworzenia przypominają nam, że Bóg zachwycił się swoim dziełem i uznał je za „dobre”. Umiejmy czynić tak samo. Pan umiał też jednak dostrzec cierpienie i zło, które weszły na świat z powodu grzechu. Świat, w którym żyjemy, często niepokojący i groźny, zmusza nas do zawierzenia się światłu Ducha Bożego i nauczaniu Magisterium Jego Kościoła. Mamy obowiązek czuwać, pracować na miarę naszych możliwości nad przemianą niektórych problematyk będących w zasięgu naszych działań oraz pokładać nadzieję, wbrew wszelkiej nadziei, w radości i ludzkiej solidarności. Właśnie na tych drogach ludzie ochrzczeni, a szczególnie kobiety i mężczyźni należący do Instytutów Świeckich, mogą zarysowywać wzory świętości w swoich zaangażowaniach. Zadanie z pewnością nie jest łatwe, ale jakże ciekawe to wyzwanie!

Świat oczekujący miłości, wiary i nadziei

Jak określić wzór świętości w świecie, który z przyjemności czyn zasadę i cel życia, i szuka maksimum zaspokojenia za minimum wysiłku? Rozpoznacie w tych słowach definicję hedonizmu i bliskiego mu indywidualizmu, dwóch nurtów charakterystycznych dla naszego obecnego społeczeństwa. To prawda, tę tendencję do łatwizny i koncentrowania się na sobie można zauważyć w zachowaniu grup społecznych i jednostek, coraz bardziej żądnych uzyskiwania coraz większych korzyści kosztem odpowiedzialności, jaka powinna temu towarzyszyć. Prawdą jest też jednak to, że w świecie działają ogromne siły wielkoduszności i dzielenia się z innymi. Pomyślmy o walce z ubóstwem i analfabetyzmem, o pomocy niesionej ofiarom wojen i innych katastrof przez „lekarzy bez granic” i wolontariuszy o wielkich sercach, o tysiącach mężczyzn i kobiet, którzy w imię wiary chrześcijańskiej walczą na rzecz poszanowania życia lub ustanowienia sprawiedliwości i pokoju. Patrząc na te rozliczne przejawy bezinteresowności, wielkoduszności i altruizmu mogę jedynie podziwiać wprowadzanie w życie tego, co możemy nazwać Kartą chrześcijańskiej świętości, mistrzowskiej mowy o błogosławieństwach: „... Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni (…). Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi” (Mt 5, 6-9). Właśnie w tym świecie jesteśmy wezwani do niesienia Dobrej Nowiny przez nową ewangelizację.

Wezwani do dawania świadectwa o miłości Boga przez nową ewangelizację

Chociaż pojęcie „nowa ewangelizacja” dość mocno się teraz rozpowszechniło i zostało dostatecznie przyswojone, pozostaje określeniem, które bardzo niedawno pojawiło się w świecie refleksji eklezjalnej i duszpasterskiej, toteż jego znaczenie nie zawsze jest jasne i ustalone. O nowej ewangelizacji jako pierwszy powiedział błogosławiony papież Jan Paweł II. Uczynił z tego pojęcia jedno z najważniejszych zagadnień swojego Magisterium: „Dzisiaj trzeba odważnie stawić czoło sytuacji, która staje się coraz trudniejsza i bardziej zróżnicowana w związku z globalizacją oraz powstawaniem nowych i zmiennych współzależności między narodami i kulturami. Wielokrotnie w minionych latach przypominałem wezwanie do nowej ewangelizacji. Ponawiam je i teraz, pragnąc przede wszystkim wskazać, że musimy na nowo rozniecić w sobie pierwotną gorliwość i pozwolić, aby udzielił się nam zapał apostolskiego przepowiadania, jakie wzięło początek z Pięćdziesiątnicy. Powinniśmy wzbudzić w sobie płomiennego ducha św. Pawła, który wołał: «Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii» (1 Kor 9, 16)” (Novo Millenio Ineunte, 40).

Jego Świątobliwość nasz papież Benedykt XVI kontynuuje teraz to ukierunkowanie swojego poprzednika, o czym świadczy utworzenie Papieskiej Rady do spraw nowej ewangelizacji (12 października 2010) i zapowiedź Synodu biskupów w Rzymie, w dniach 7-28 października, poświęconego „Nowej ewangelizacji dla przekazu wiary chrześcijańskiej ”. Ojciec Święty sprecyzował zresztą swoje intencje co do tej Rady, oznajmiając: „Przyjmując troskę moich czcigodnych poprzedników za swoją własną, uważam za wskazane udzielić odpowiednich odpowiedzi, aby cały Kościół, poddając się odradzającej mocy Ducha Świętego, stanął przed współczesnym światem z misyjnym zapałem, zdolnym prowadzić nową ewangelizację” (Motu proprio „Ubicumque et Semper”, 21 września 2010).

Kościół i świat potrzebują nowej ewangelizacji, a nie nowej Ewangelii! Trzeba więc głosić Dobrą Nowinę w odnowiony sposób, czuwając nad tym, by koncentrować się na istocie wiary, która może przemienić nasze życie, poruszyć i pociągnąć serca wierzących i niewierzących. Ważne, byśmy my, członkowie różnych Instytutów Świeckich, wezwani do uczestnictwa w tej ogromnej pracy, pamiętali, jakie są optymalne warunki jej prowadzenia – głębokie i osobiste doświadczenie miłości Chrystusa i Jego zbawienia. „Kto prawdziwie spotkał Chrystusa nie może zatrzymywać Go dla siebie, ale winien Go głosić” (Novo Millenio Ineunte, 40). Inaczej musi odważnie zadać sobie pytanie: jeśli nie mam zamiłowania do głoszenia Chrystusa, to czy spotkałem Go naprawdę?

Jako ludzie prawdziwie wierzący i wspierani przez Ducha Bożego, jesteśmy wezwani do świętości i zaproszeni do dawania świadectwa całym swoim życiem o pięknie wartości ewangelicznych. Te wartości powinny być widoczne we wszystkim, czym jesteśmy i co robimy. Ewangelizator daje świadectwo o osobistym i wspólnotowym doświadczeniu Miłości Boga, o cudach dokonanych przez Boga w jego życiu, a nie o tym, czego się nauczył o Bogu. „Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie”, pisze Paweł Apostoł do Tesaloniczan (1 Tes 4, 3).

Kilkoro pięknych świadków czynnej obecności Boga

Podziwiamy wielkich świadków, których życie i dzieło poruszyło i przemieniło ludzkość. Ludzie świeccy, tacy jak Jean Vanier, Madeleine Delbrêl, Chiara Lubich, Matka Teresa z Kalkuty i wielu innych, których moglibyśmy tutaj wymienić. Oto prawdziwe wzory, których praca i wpływ świadczą o mocy Ducha w naszych czasach. Właśnie takie postawy powinny nas inspirować na drodze naszego życia i w dążeniu do świętości. Papież Paweł VI mówił, że „człowiek naszych czasów chętniej słucha świadków, aniżeli nauczycieli; a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami” (Evangelii Nuntiandi, 41).

Tak jak zresztą i wy, znam osobiście ludzi, którzy swoim życiem wyrażają to samo pragnienie doskonałości i naśladowania Chrystusa, i działają jak latarnie morskie w mglistym świecie życia niektórych swoich współczesnych. Należę do Instytutu Świeckiego Piusa X, założonego w 1939 roku przez ojca Henri Roy. Zwykł on mawiać: „Jedyną wadą w życiu jest nie zostać świętym”. Ludzie, którzy mieli z nim do czynienia, nazywali go „mającym obsesję na punkcie świętości” (czasopismo „Je Crois”, 1985). Zgadzam się, że to określenie może się wydać pejoratywne, ale zapewniam was, że tak nie jest. Tak jak brat Franciszek, jak wszyscy święci i święte, którzy naznaczyli życie Kościoła i odcisnęli piętno na swojej epoce, ojciec Roy był w świecie prawdziwym świadkiem Miłości i troski Boga. Żarliwie niósł miłość Chrystusa do wszystkich ludzi, zwłaszcza ubogich, młodych i tych spośród nich, którzy najbardziej cierpieli nędzę. Jak tu ujął już prorok Jeremiasz, ci mężczyźni i te kobiety to „szaleńcy Boży”: „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść” (Jr 20, 7).

Inspirujący wzór dla naszych czasów

Są takie chwile w historii, kiedy los wydaje się wahać między konfliktem a nieszczęściem, jak gdyby oczekiwał na czyjeś przyjście, ale nikt nie przychodzi. Pod koniec XII wieku w tym miasteczku, w Asyżu, pewnemu młodzieńcowi prawie się udało doprowadzić do zwycięstwa ideału. Jego życie przebiega w dwóch etapach, jak gdyby miało obrazować to, co w życiu smutne i radosne, małe i wielkie, światowe i duchowe, próżne i wzniosłe, w egzystencjalnym starciu, którego wymiary streszcza po swojemu św. Paweł, „ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało” (Ga 5, 17).

Podaję przykład św. Franciszka nie tylko dlatego, że Kościół oficjalnie uznał jego świętość, ale przede wszystkim dlatego, że w jego drodze widzę wzór mogący inspirować nasze własne dążenia do świętego i spełnionego życia. Franciszek przychodzi na świat w czasie, kiedy wszelkie możliwe nadużycia są chlebem powszednim. Pogańska starożytność nie poszła w zapomnienie, a chrześcijańskie orędzie nie usunęło jej rozwiązłych obyczajów. Kraj, podobnie zresztą jak wszystkie kraje ówczesnej Europy, jest rozdzierany wewnętrznymi wojnami i walkami o władzę. Przepaść między bogatymi i biednymi powoduje gorszące nierówności, będące przyczyną ignorancji, chorób i głodu. Sam Kościół chwieje się w posadach; odszedł od wierności swojemu Mistrzowi i z tego powodu jego misja uległa wypaczeniu. Pewnego dnia Franciszek słyszy głos Chrystusa: „Franciszku, idź i odbuduj mój Kościół, który jest zrujnowany”.

Franciszek wzrasta w mieszczańskiej rodzinie, a jego młodość obfituje we wszelkie przyjemności i pełna jest beztroski, spowodowanej bogactwem, sławą i dobrodusznym usposobieniem, które łatwo mu zjednuje powszechny podziw i sympatię. Pierwsza część jego życia kończy się niezwykłym doświadczeniem duchowym, które zaczęło się w małym kościółku San Damiano. Tak jak Błażej Pascal, który w 1654 roku doświadczył czegoś podobnego i nazwał to „nocą ognia”, Franciszek nagle i boleśnie uświadamia sobie swoją grzeszność. Jego obraz siebie samego staje się nie do uniesienia, w porównaniu z tym, co widzi w osobie Chrystusa. Pełen wyrzutów sumienia, ale przede wszystkim płonąc bezwarunkową miłością do Tego, którego odtąd nazywa Miłością, postanawia stać się drugim Chrystusem. Potem przeżywa to, czego przed nim doświadczył św. Paweł: „Razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 19-20).

Od tej pory Franciszek jest nowym człowiekiem. Dobrze zna społeczeństwo i świat, w którym żyje. Prosto i zrozumiale głosi nawrócenie, odnowę, powrót do wiary opartej nie na znajomości dogmatów, słuchaniu przykazań i machinalnym odmawianiu modlitw, ale na prawdziwej, osobistej komunii miłości z Chrystusem. Jego nauczanie nie jest moralizujące; nie ma w sobie nic dogmatycznego ani autorytarnego. Wystarczy, by żył tak jak Jezus, w radości, dzieleniu się z innymi, współczuciu i w świętym ubóstwie, aby jego świadectwo stało się najbardziej wymowną mową. Ten, który nie studiował teologii, ale płonie pragnieniem dzielenia się radością, jaką mu daje szalone umiłowanie Boga, wyrusza w drogę i sieje Dobrą Nowinę słowami, które tchną prawdą i poruszają serca. Przez życie w posłuszeństwie i w ubóstwie wywyższonym do rangi cnoty, byle tylko utożsamiało się ono z ubóstwem Chrystusa, Franciszek staje się twórcą nowej ewangelizacji w swoim świecie. Jego wpływ zmienił bieg historii Kościoła i historii całego świata. Jego przesłanie jest naglącym wezwaniem do nawrócenia, skierowanym do mężczyzn i kobiet wszystkich epok, zaproszeniem, by zdecydowanie zwrócić się ku Chrystusowi, naszemu doskonałemu wzorowi, aby On inspirował nas do przyjmowania Jego postaw w naszym codziennym życiu.

Teraz kolej na nas: podejmijmy wyzwanie i służmy za wzory modlitwy i przyjmowania Słowa Bożego

Drodzy bracia i siostry z Instytutów Świeckich, którzy działacie w sercu świata przez wykonywanie swojego zawodu i przez zaangażowanie w Kościele, w różnych dziedzinach życia ludzkiego i duszpasterskiego, wszyscy razem szczerze wierzymy, że Duch Święty nas prowadzi w poszukiwaniu pełni życia, które nazywamy dążeniem do świętości. A my zawierzamy się Jego dobroczynnemu i uspokajającemu działaniu, aby On zawsze był naszym przewodnikiem na drodze do świętości, tak jak nam mówi prorok Ezechiel: „Ducha mojego chcę tchnąć w was i sprawić, byście żyli według mych nakazów i przestrzegali przykazań, i według nich postępowali” (Ez 36, 27). Głęboko zakorzenieni w tym świecie, którego piękno i wielkość staramy się odkrywać, wiemy, że jest on święty, gdyż pochodzi od Boga i Bóg w nim zamieszkuje. Stwierdzamy, że najwspanialszym darem Stwórcy dla ludzi jest Jego Syn, nasz Pan Jezus Chrystus. Przez Niego i w Nim rozpoznajemy Drogę i Prawdę. Jesteśmy pewni, że możemy liczyć na moc Jego Ducha, by w pokoju i pozytywnie pokonywać wszelkie przeszkody, jakie powstaną na drogach naszego życia. „Bądźcie więc naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na woń miłą Bogu” (Ef 5, 1).

Niełatwo jest podjąć to wyzwanie. Jezusowi trudno było pokonywać zastawiane na Niego pułapki, znosić zdrady ze strony przyjaciół, niezrozumienie Jego przesłania, cierpienia Jego męki. Pokonał jednak przeciwności modlitwą. W każdym czasie, we dnie i w nocy, a zwłaszcza wtedy, gdy ciężar misji okazywał się trudny do uniesienia, zwracał się do Ojca i modlił się. W samym sercu życia Jezusa była modlitwa. Była ciągłą rozmową z Tym, który Go posłał. Była pocieszeniem w nocy zwątpienia, pokarmem na pustyniach i pokrzepieniem w chwili próby. Modlitwa dawała upust wielkiej radości i wielkim wzruszeniom, byla źródłem, z którego czerpał, by dokonywać cudów uzdrowienia dusz i ciał. Jezus był modlitwą, we wszystkim spełniając wolę swojego Ojca, czyniąc z nas Jego dzieci. „Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg zesłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: «Abba, Ojcze!»” (Ga 4, 6).

Kiedy apostołowie proszą Pana, by nauczył ich się modlić (por. Łk 11, 1-13), On uczy ich modlitwy „Ojcze nasz”, słowami, które płyną z Jego serca. Tę modlitwę sam kierował do Boga, a teraz włączył w nią wszystkich członków swojej rodziny. Drodzy przyjaciele, oto narzędzie, za pomocą którego możemy stawać się wzorami świętości. Modlitwa jest wołaniem i tchnieniem Ducha w nas, Ducha, który popycha nas ku naszym braciom i siostrom wszędzie tam, gdzie się oni znajdują. Innym istotnym elementem zdobywania świętości jest miejsce Słowa Bożego w naszym życiu codziennym. Prorocy na misji mieli dwa źródła pokrzepienia: modlitwę i Słowo Boże. Nie inaczej jest z nami. Przyjmować, medytować Słowo Boże, żyć nim – oto pewna droga, by stać się świętymi, by nasze życie dopasowało się do planu Boga i przyniosło obfite owoce. Bowiem Słowo to Ktoś, to Słowo, które stało się ciałem.

W winnicy Pańskiej, tu i teraz

Staramy się, aby piękno jaśniało zewsząd, by świadczyło o dobroci, o wielkości, o geniuszu i o Miłości Stworzyciela. Tam, gdzie jesteśmy, w naszych placówkach oświatowych, w naszych rodzinach, wioskach i miastach, gdzie czuwamy nad rozwojem szczęśliwej młodzieży i obywateli zaangażowanych w szlachetne i trwałe sprawy; w fabrykach i laboratoriach, w których staramy się ulepszać warunki życia naszych współobywateli; w szpitalach, klinikach, domach opieki, gdzie staramy się nieść ulgę w chorobie, w cierpieniu związanym z porzuceniem i samotnością; w stowarzyszeniach, w których stwarzamy warunki sprzyjające krzewieniu pokoju, sprawiedliwości i szczęścia; w naszych wspólnotach chrześcijańskich, w których usilnie powtarzamy przesłanie miłości i pojednania, inspirowane naszym szalonym umiłowaniem Chrystusa – oto grunt, na którym codziennie siejemy ziarna świętości, z których kiełkują i będą kiełkować nowe wzory. Czynimy to ze wzrokiem i sercem utkwionym w Chrystusie, którego jesteśmy aktywnymi świadkami we wszystkim, co robimy.

Z przyjemnością cytuję słowa skierowane przez kardynała Etchegaraya do księży z jego diecezji w Marsylii, podczas liturgii Wielkiego Czwartku 1978 roku. Dobitnie ujmują one naszą troskę o to, by stać się wzorami świętości w naszych czasach: „Jeśli zaczniesz iść małymi krokami, wierzący staną; jeśli osłabniesz, oni się zachwieją; jeśli usiądziesz, oni się położą; jeśli zwątpisz, oni się zniechęcą; jeśli będziesz krytykować, oni będą niszczyć; jeśli pójdziesz do przodu, oni cię prześcigną; jeśli podasz im rękę, oni oddadzą nawet swoją skórę; jeśli będziesz się modlić, to oni zostaną świętymi” (tekst przypisywany Michelowi Menu, skierowany do Skautów Francji).

Prawdziwe ostatnie słowo należy jednak do Jezusa, jako naglące wezwanie, pełne uniesienia wyzwanie, zaproszenie do tego, by radośnie i odważnie uczestniczyć w Jego misji: „A widząc tłumy, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza. Wtedy rzekł do swych uczniów: «Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo»” (Mt 9, 36-38). Pozostaje nam odpowiedzieć jak Izajasz: „Oto ja, poślij mnie!” (Iz 6, 8).

We wszystkim i dla wszystkich w ślad za Jezusem

Razem z Chrystusem będziemy przemierzać ścieżki historii. Te, które są kręte i pobrużdżone, te, które wydają się impasami, te, które wydają się mniej zatłoczone i mniej groźne, te, które szeroko otwierają na obiecujące horyzonty. Wyjdziemy na spotkanie naszych braci i sióstr w człowieczeństwie, którzy chodzą tymi drogami, wszędzie tam, gdzie są. Czasem wyciągniemy do nich pomocną dłoń, damy im pić albo coś do zjedzenia dla ciała i ducha. Podzielimy się z nimi ubraniem, dobrami, talentami, czasem. Pocieszymy strapionych i otrzemy ich łzy; odwiedzimy więźniów i powiemy im coś, co rozgrzeje ich serca. Będziemy się starali, żeby wszystkie nasze wysiłki przyczyniały się do budowania pokoju i pojednania. Będziemy piętnować niesprawiedliwości i nierówności, staniemy po stronie biednych i odrzuconych. Będziemy pracować dla nastania lepszego świata, piękniejszego, zasobniejszego, bardziej sprawiedliwego, i będziemy potwierdzać, że tak właśnie chciał Bóg, nasz Ojciec. Na wszystkich drogach będziemy głosić, że Bóg jest Miłością, że jest sprawiedliwy i dobry, że każdy człowiek jest niepowtarzalny, że liczy się dla Boga i że Bóg go kocha. Będziemy starali się przekonać każdego człowieka, że wbrew wszelkim pozorom i wbrew jego wyobrażeniom wystarczy, żeby zdał się na miłość Boga, gdyż Bóg tylko czeka, żeby go kochać, być kochanym i wejść w wieczne Przymierze.

W ślad za Jezusem, który chodził po naszych drogach, siejąc tam zasiew szczęśliwego i miłującego życia ludzkiego, ale jeszcze bardziej siejąc tam życie, które osiągnie pełny rozkwit w domu naszego Ojca, zawierzymy się Jego Duchowi, by nas prowadził, umacniał w naszych wysiłkach i nam towarzyszył. A wtedy, tak jak obiecał, powie nam: „Pójdźcie, błogosławieni u Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane dla was od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. (…) Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 34-40). I wtedy zrozumiemy, że przemierzyliśmy drogi świętości w wiernej miłości do Boga w świecie, w którym nas stworzył.

Wszyscy razem, śmiało, odważnie i radośnie kontynuujmy powierzoną nam misję. Pan nas tam wzywa, nie ociągajmy się, On zawsze jest z nami.


Oryginalny tekst w jezyku francuskim.

 

NOWA TERMINOLOGIA I NOWY JĘZYK DLA KOŚCIOŁA

 

Ivan Netto

Co oznacza termin ‘nowe media’

Jest to ogólny termin używany na określenie wielu różnych form komunikacji elektronicznej, które stały się możliwe wraz z postępem technologii informatycznej. Termin jest używany dla podkreślenia różnicy z tzw. „starymi mediami”, czyli codzienną i okresową prasą papierową dostarczającą materiału statycznego zarówno jeśli chodzi o teksty, jak i o grafikę. Do nowych mediów możemy zaliczy: strony internetowe, chat room, pocztę elektroniczną, komunikację online, reklamę na stronach internetowych, DVD, CD-ROM, połączenia telefoniczne za pośrednictwem Internetu, portale społecznościowe, podcast, feed RSS, social network, wiadomości SMS, blog, światy wirtualne, mobilny internet i PC itd…

Według niektórych komentatorów, Kościół Katolicki, swego czasu lider w komunikacji społecznej, obecnie oddał pole w obszarze nowych mediów. Ci sami komentatorzy stwierdzają, że wykorzystanie przez Kościół Katolicki nowych mediów bardzo korzystnie wpłynęłoby na katechetyczną i ewangeliczną aktywność Kościoła oraz na całokształt jego wysiłków w dziedzinie komunikacji; a to dlatego, że dałoby członkom Kościoła tak w danym kraju, jak i na zewnątrz i w całym świecie łatwy dostęp do zasobów ekonomicznych, co sprzyja tworzeniu się wspólnoty.

Co nam ofiarują nowe media?

Łączą osoby za pośrednictwem informacji i usług. Na przykład pacjenci chorzy na AIDS mogą kontaktować się z rodzinami, przyjaciółmi, z innymi chorymi na tę samą chorobę i z tymi, którzy się nimi opiekują. Nowe media pobudzają do współpracy między różnymi osobami. Na przykład, pomagają organizacjom działającym na rzecz chorych na AIDS skutecznie współpracować dla dobra swych pacjentów. Przyczyniają się do tworzenia nowych treści, usług, wspólnot i kanałów komunikacyjnych, które dostarczają informacje i usługi. Na przykład, organizacje działające na rzecz chorych na AIDS mogą zbudować własne strony i portale internetowe oraz prowadzić blogi.

Jakie obserwujemy reakcje na nowe media?

Ojciec Święty Benedykt XVI podkreślił, że nowe media nie powinny wzbudzać ani lekkomyślnego entuzjazmu ani skłaniać do sceptycyzmu. Stwierdził, że Kościół powinien nauczyć się posługiwać nowymi mediami w sposób skuteczny. Jak każdy język – powiedział Papież - nowe media tworzą specyficzne formy wyrażenia myśli i organizacji poglądów. Wszystkie języki kształtują sposób wyrażania myśli a media społeczne kształtują sprawności, które są bardziej intuicyjne i emocjonalne niż analityczne. Ponadto zmierzają ku innej organizacji logicznej naszych poglądów i związków z rzeczywistością. Papież dodał, iż język ten niesie ze sobą pewne zagrożenia, zwłaszcza dla tych, którzy używają mediów społecznych nie rozumiejąc zasady ich działania. Zagrożenia związane z tym środkiem przekazu są liczne, np.: zanik wewnętrznej głębi, powierzchowność relacji międzyludzkich, emocjonalne odbieranie rzeczywistości, przewaga najbardziej przekonujących opinii ze szkodą dla poszukiwania prawdy.

Papież zleca Papieskiej Radzie ds. Środków Społecznego Przekazu, żeby pomogła tym, którzy pełnią odpowiedzialne funkcje w Kościele w zrozumieniu, interpretacji i posługiwaniu się ‘nowym językiem’ mass mediów w ich funkcji duszpasterskiej.

Nauczanie Kościoła Katolickiego w kwestii nowych mediów

Kościół szeroko wypowiadał się na temat ewangelizacji, mediów i nowych mediów. Mamy nadzieję, że w najbliższym czasie wyjdą nowe zaktualizowane dokumenty.

Pierwsze nauczanie w tej kwestii, to Apostolicam Actuositatem, dekret Soboru Watykańskiego II na temat Apostolstwa świeckich z 1965 r. Po dziesięciu latach ukazała się encyklika Evangelii Nuntiandi, oba dokumenty ogłoszone przez papieża Pawła VI. Te dwa dokumenty stanowią podstawę do zrozumienia wizji Kościoła w kwestii ewangelizacji, zwłaszcza w odniesieniu do świeckich. Następnie, wyszedł list apostolski papieża Jana Pawła II „Gwałtowny rozwój” z 2005 r. oraz encyklika Papieża Benedykta XVI „Caritas in Veritate”z 2009 r. Te dwa dokumenty pomagają zrozumieć nauczanie Kościoła dotyczące komunikacji i mediów. I w końcu orędzie Benedykta XVI „Nowe technologie, nowe relacje” poświęcone nowym mediom i wpływowi, jakie mają na relacje międzyludzkie.

W Apostolicam Actuositatem Sobór zachęca świeckich, by bardziej gorliwie starali się tłumaczyć, szerzyć i rzetelnie stosować chrześcijańskie zasady do rozwiązywania współczesnych problemów zgodnie z nauczaniem Kościoła. Dokument chce w ten sposób podkreślić, że wszyscy chrześcijanie otrzymali misję rozpowszechniania ewangelicznego przesłania o zbawieniu, aby wszyscy ludzie na świecie mogli usłyszeć dobrą nowinę. Aby tak się stało, powinni dawać osobiste świadectwo i głosić Ewangelię własnym życiem wszystkim świeckim żyjących obok nich. Dokumenty podkreślają, iż ewangelizacja jest procesem spersonalizowanym i jest obowiązkiem każdego chrześcijanina. Sobór wyjaśnia też, że ewangelizacja nie ma być jedynie dziełem poszczególnych jednostek, ale również dziełem wspólnot. Wszystko powinno dawać świadectwo i głosić Ewangelię.

Papież Paweł VI w Evangelii Nuntiandi naucza, iż ewangelizacja jest w rzeczywistości łaską i właściwym powołaniem Kościoła, i tworzy jego najgłębszą tożsamość. Kościół istnieje po to, by ewangelizować. Papież zauważa, że najważniejsze to ewangelizowanie kultury i różnych kultur, i to nie w sposób powierzchowny, ale docierając do ich najgłębszych korzeni. Papież rozważa zwłaszcza dwa aspekty. Pierwszy: ewangelizacja powinna wprowadzić zmiany u podstaw danej kultury, czyli tam, gdzie tworzą się wartości. Drugi: papież utrzymuje, że taka forma ewangelizacji jak spotkanie dwu osób jest bardzo istotna i jest odwzorowaniem spotkań samego Jezusa z różnymi osobami obecnymi na kartach Ewangelii, jak na przykład Samarytanka.

W dokumencie „Gwałtowny rozwój” Jan Paweł II naucza, że Kościół w środkach komunikacji społecznej znajduje cenne narzędzie do szerzenia przesłania Ewangelii i wartości religijnych w celu propagowania dialogu, współpracy ekumenicznej i między religiami, a także w celu rozpowszechniania solidnych zasad niezbędnych do budowania społeczeństwa szanującego ludzką godność i wrażliwego na wspólne dobro. Kościół postrzega media jako narzędzia, które powinny być wykorzystane do wypełniania jego wielostronnej misji na świecie powierzonej przez Boga. Papież dodaje, że należy uczynić wszystko, aby misja ta została wypełniona i zauważa, iż media mogą pomóc w zawiązywaniu ściślejszych więzi między różnymi wspólnotami kościelnymi. Ponadto zauważa, że nowoczesne technologie w znacznej mierze zwiększają szybkość, częstotliwość i dostępność komunikacji. Wspomina również o niektórych wadach mediów komunikacji społecznej, w szczególności o tym, że nie sprzyjają subtelnej wymianie, która odbywa się między umysłami i sercami. Ten typ wymiany powinien cechować każdy rodzaj komunikacji, która ma być użyta w służbie solidarności i miłości.

Papież Benedykt XVI w Caritas in Veritate stwierdza, że środki społecznego przekazu i technologia w ogóle wyrażają głębokie pragnienie, które popycha ludzkość do stopniowego przekraczania ograniczeń stawianych przez materię i odzwierciedlają pragnienie transcendencji. Technologia jest odpowiedzią na polecenie, które Bóg dał człowiekowi, aby ten uprawiał i doglądał ogród powierzony ludzkości (Rdz 2,15). Kościół nie postrzega technologii samej w sobie jako złej bądź dobrej, ale jako wyraz sprawności ofiarowany człowiekowi przez Boga, która może być wykorzystana dla dobra ludzkości.

Papież Benedykt XVI w orędziu „Nowe technologie, nowe relacje” daje pewne zasadnicze wskazówki tym, którzy korzystają z nowych mediów, podkreślając ich różnoraki wpływ na relacje międzyludzkie. Rozpoczyna konstatacją, iż nie powinna dziwić szybkość z jaką rozwijają się i upowszechniają nowe media, zważywszy że nowe media odpowiadają na podstawowe pragnienie ludzi, czyli komunikowanie się i nawiązywanie kontaktów. Ma nadzieję, że nowe media nie tylko jednostkom umożliwią nawiązywanie kontaktów, ale że te jednostkowe kontakty zaowocują różnymi formami współpracy między osobami pochodzącymi z odmiennych kultur i różnych szerokości geograficznych. A to, z kolei, pozwoli na pogłębienie wspólnego im człowieczeństwa.
29 czerwca 2011 r. Papież Benedykt XVI zainaugurował nową stronę internetową używając iPad. Rozpoczął tymi słowami: „Drodzy przyjaciele, właśnie zainaugurowałem stronę News.va. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Z moimi modlitwami i błogosławieństwami, Benedictus XVI”. Tysiące użytkowników mogło śledzić na okrągło Twitter watykański w języku angielskim.

Krytyka

Papież Benedykt XVI dotyka kwestii ‘digital divide’. Termin ten wyraża koncepcję, że nowe media komunikacji społecznej są łatwo dostępne dla warstw średnich i dobrze sytuowanych i odzwierciedlają ich świat wartości; są zaś trudno dostępne i mało reprezentatywne dla warstw najbiedniejszych. Papież wspiera wysiłki zmierzające do zapewnienia wszystkim ludziom i wspólnotom możliwości korzystania ze zdobyczy cywilizacyjnych jakimi są nowe media, a zwłaszcza tym najbardziej poszkodowanym i bezbronnym. Przestrzega, że byłoby tragedią, gdyby ciągły rozwój nowych mediów przyczyniał się jedynie do pogłębienia rozziewu, który oddziela ubogich od nowych możliwości tworzonych w sieci, sprzyjających socjalizacji i zdobywaniu informacji. I tak, z jednej strony Kościół wspiera zbliżanie się ludzi dzięki nowym mediom, a z drugiej apeluje o podjęcie działań zmierzających do stworzenia reprezentacji ubogich i wyobcowanych za pośrednictwem nowych mediów.

Papież Benedykt XVI przestrzega również przed tym, aby relacje nie były jedynym aspektem, na którym koncentrują się nowe media; równie ważna jest jakość przekazywanych treści. Ojciec Święty zachęca wszystkich działających w sektorze nowych mediów do propagowania postaw szacunku dla drugiego, dialogu i przyjaźni w imię poszanowania godności osoby ludzkiej. Dialog powinien odbywać się w atmosferze poszukiwania prawdy. Nowe media mogą w użytkownikach stwarzać wrażenie, że są oni konsumentami na rynku o nieskończonych możliwościach, gdzie sam wybór jest już uznany za dobro, gdzie nowość jest ważniejsza od piękna, gdzie subiektywne doświadczenie zastępuje poszukiwanie prawdy. Nowe media nie powinny odciągać użytkowników od kontaktów z rodziną, z sąsiadami i z osobami ze wspólnoty spoza sieci. Papież ostrzega także przed tym, aby pragnienie nawiązywania znajomości w sieci nie stało się nadmierne, gdyż wtedy może to doprowadzić do wyobcowania jednostek w świecie realnych kontaktów społecznych oraz do zakłócenia wpisanego w rytm życia wypoczynku, wyciszenia, refleksji, które są konieczne do normalnego rozwoju człowieka. Kościół zaleca umiarkowanie we wszystkich obszarach oddziaływania nowych mediów. Papież zauważył też wielką rolę, jaką może odegrać młodzież w relacjach Kościoła z nowymi mediami. Podkreślił też wagę ewangelizacji, która, najprawdopodobniej, jest potrzebna bardziej niż kiedykolwiek.

Dobroczynne korzyści przyniesione przez nowe media zostały odnotowane w marketingu, a także przez źródła katolickie i protestanckie. Wiele organizacji działających w Kościele zaczęło na dużą skalę i z sukcesem posługiwać się nowymi mediami i najnowszymi technologiami cyfrowymi.

Instytuty Świeckie a nowe media

Również Instytuty Świeckie szeroko posługują się nowymi mediami. Członkowie instytutów świeckich żyją sami bądź w rodzinie i korzystają z Internetu, by móc skontaktować się z innymi członkami wspólnoty czy to mailowo czy na skypie. Światowa Konferencja Instytutów Świeckich ma swoją stronę internetową, dzięki której utrzymuje kontakt z różnymi konferencjami instytutów świeckich i z samymi instytutami. Konferencje Instytutów Świeckich na poziomie kontynentalnym czy krajowym są również dostępne na stronach internetowych. W Internecie można także znaleźć materiały dla poszukujących swego powołania oraz materiały formacyjne.

Jakie zdanie na temat nowych mediów mają współcześni naukowcy?

Naukowcy James Katz i Ronald Rice przeprowadzili badania na szeroką skalę odnośnie społecznych konsekwencji związanych z użyciem Internetu. W opublikowanej pracy „Project Syntopia” można znaleźć wyniki ich badań. Na przykład, dowodzą, że zachowanie online jest odzwierciedleniem zachowania poza siecią. Nie istnieją – ich zdaniem – naukowe dowody na tzw. „paradoks społeczny”, zjawisko polegające na tym, że masowe korzystanie z Internetu powoduje wzrost wyobcowania społecznego. Odwrotnie, obaj naukowcy dowodzą, że korzystanie z Internetu ma związek „ze wzrostem udziału w życiu wspólnoty i życiu politycznym oraz ze znacznym wzrostem interakcji społecznych tak online, jak i poza siecią”. Rezultaty ich badań zostały potwierdzone przez inne liczne badania.

Według danych zebranych przez Erika Qualman’a, w ciągu 2009 roku media społeczne zanotowały najwyższą liczbę nowych użytkowników w stosunku do jakiegokolwiek innego medium komunikacji społecznej w przeszłości i ich popularność będzie wzrastała w miarę upływu czasu. Na przykład, radio dopiero po upływie 38 lat osiągnęło liczbę 50 milionów słuchaczy a telewizja po 13 latach. Tymczasem Facebook, słynny portal społecznościowy, zyskał 100 milionów nowych użytkowników w czasie mniejszym niż 9 miesięcy (według szacunków badacza). Czyni też takie porównanie, że gdyby Facebook był krajem, to byłby to czwarty co do wielkości kraj na świecie. Wikipedia, słynna encyklopedia online, której hasła tworzą i uzupełniają użytkownicy posiada 13 milionów artykułów, z czego 78 % napisanych w języku innym niż angielski.

A jeśli spojrzymy na to z punktu widzenia marketingowego, to konsument ma swobodę decydowania o wyborze reklamowanego produktu; może oglądać wybrany przez siebie program telewizyjny, może ominąć niechcianą reklamę i może nawigować po stronach internetowych używając programu blokującego pojawianie się na ekranie reklam typu ‘pop-up’. Konsumenci są zmęczeni ciągłych bombardowaniem reklamami i stanowi to wyzwanie dla tych, którzy zajmują się marketingiem i chcą dotrzeć do współczesnego klienta. Według Qualman’a tylko 14% konsumentów ma zaufanie do reklam, ale już 78% deklaruje, że ma zaufanie do produktów polecanych przez innych. Ci ostatni nie mają zaufania do sprzedających mówiących im co jest dla nich lepsze. Chcą, natomiast wymiany opinii z osobami dokładnie takimi, jak oni. W 2008 roku „Barometr zaufania” Edelmana wykazał, że najbardziej godnym zaufania głosem w Internecie był – według konsumentów – głos „osoby takiej, jak ja”.

Młodzież a Internet

Internet odgrywa istotną rolę w życiu młodzieży. Stwierdzono, że 87% (21 milionów) młodych ludzi w Ameryce korzysta z sieci. SMSy, chat room, indywidualne strony internetowe przyczyniają się do wzrostu częstotliwości wielorakich i równoczesnych interakcji, co stanowi poważne wyzwanie.

Wpływ na relacje społeczne – Porozumiewanie się za pomocą Internetu poszerza sferę relacji społecznych jednostki, ponieważ obszar społecznych relacji danej osoby nie jest już geograficznie ograniczony, zważywszy, że mamy do czynienia z obecnością wirtualną a nie fizyczną. Młodzi ludzie mieszkający na odludziu, niepełnosprawni czy zmuszeni do przebywania w domu z powodów zdrowotnych, powinni w nawigacji internetowej znaleźć ważną formę komunikacji.

Tym niemniej, według niektórych, nawigacja w sieci może doprowadzić do społecznego wyobcowania. Budzi także niepokój wpływ używania Internetu na życie rodzinne. Pojawiają się nowe zagrożenia, jak na przykład cybernetyczna przemoc i stalking online, pornografia w sieci czy zjawisko hacking’u lub flaming’u, czyli agresywny przekaz skierowany do osoby bądź osób, zamieszczony w sieci pełen obraźliwych słów. Inne zagrożenia to swobodne łamanie reguł przez pewne grupy, jak np. propagowanie poglądów rasistowskich, seksizm czy agresja w stosunku do homoseksualistów.

Wpływ na sferę emocjonalną – Internet jest coraz częściej używany w celu uzyskania wszelkiego typu informacji, począwszy od wiedzy na temat nadużyć po materiały instruujące, jak sobie pomóc w różnych sytuacjach, co pozwala młodzieży na zaprezentowanie się. Wielu młodych ludzi zagląda na strony, które instruują, jak pomóc osobom mającym samobójcze myśli, na strony grup wsparcia, strony z informacją medyczną i kontaktem z odpowiednimi organizacjami. Takie możliwości stwarzane przez Internet umożliwiają poszukiwanie wsparcia poza rodziną, kiedy pojawią się problemy emocjonalne, którym trzeba stawić czoła.

Druga strona medalu to fakt, że zasoby znajdujące się w sieci i odpowiadające problemom emocjonalnym mogą być szkodliwe. I tak, na przykład istnieje wiele stowarzyszeń propagujących prawo do śmierci (Hemlock Societies - dosłownie Stowarzyszenie Cykuty). Ponadto można znaleźć w sieci informacje na temat, jak zbudować bombę, okaleczyć się, jak być aktywnym seksualnie, przyjmować narkotyki i inne instrukcje działań nielegalnych i niedozwolonych.

Bezpieczeństwo w sieci

To ważna kwestia, zwłaszcza w odniesieniu do dzisiejszej młodzieży. To podstawowa sprawa dla rodziców i ich dzieci, aby mieć świadomość zagrożeń płynących z sieci i nie stać się nieświadomą ofiarą, na przykład molestowania seksualnego. W szkołach nauczyciele mogliby opracować program poświęcony zagadnieniom etycznego zachowania w sieci i wyjaśniać na lekcjach, czym jest plagiat czy kopiowanie informacji.

Lekcje online oraz cyber helpers (opiekunowie z sieci)

Są to istotne narzędzia dla współczesnej młodzieży. Chodzi o lekcje, które wyjaśniałyby, komentowały wiadomości typu SMS czy e-mail. Chodzi o zrozumienie, jak właściwie korzystać z cyber przestrzeni, co jest sprawą wielkiej wagi. Korzystanie z Internetu zmieniło wiele aspektów w życiu młodzieży, na przykład w sferze prywatnej, społecznej, intelektualnej, zmieniło podejście do kultury, do ekonomii. Wydaje się, że po właściwym przygotowaniu i pod właściwym kierunkiem Internet niesie ze sobą wielki potencjał, gdyż daje pozytywne doświadczenia i przyczynia się do rozwoju osobowego człowieka.

Teologia czy technologia

Papież Benedykt XVI zwracając się do członków Międzynarodowej Komisji Teologicznej, w grudniu 2010 r., powiedział, że kto, kocha Boga jest – niejako – skazany na bycie teologiem. Nasza aktywność powinna być ściśle związana z naszą relacją z Bogiem. Papież podkreślił również, że teologia nie jest teologią jeśli nie jest wcielana w życie i nie odzwierciedla myśli Kościoła w czasie i przestrzeni.

Jezus powiedział: „Wielu powie mi w owym dniu: „Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?” Wtedy oświadczę im: „Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości”.

Możemy godzinami rozprawiać o tym, w jaki sposób nowe media mogą pomóc w misji Kościoła, ale będzie to jałowe, jeśli praca z mediami nie będzie opierać się na modlitwie i teologii. Jest to kwestia prymatu teologii nad technologią!

Fundament teologiczny nowych mediów – jak Kościół ma go zbudować?

Ojciec Święty utrzymuje, że naszymi nauczycielami są Ojcowie i wszyscy teologowie Tradycji chrześcijańskiej. W samym Kościele powinniśmy rozpocząć refleksję na temat ewangelizacji, zaczynając od postaci proroków, przez Jezusa a skończywszy na świętych. Mamy podjąć refleksję nad dorobkiem ojców, doktorów Kościoła i nad nowymi osobowościami medialnymi Kościoła. Mam tu na myśli, przede wszystkim Św. Pawła Apostoła, Św. Franciszka Salezego – Biskupa i doktora Kościoła (1567-1622), błogosławionego Giacomo Alberione, założyciela Rodziny Paulinów (188401971), sługę Bożego Fulton J. Sheen (1895-1979), biskupa i osobowość medialną nagrodzonego za pracę w telewizji oraz Św. Daniela Comboni, którego słowa na temat pracy misyjnej odbijają się echem w świecie nowych mediów.

Od czego zaczniemy?

Nowe media stwarzają nowe możliwości dla ludzkiego umysłu, dla pozyskiwania informacji i komunikacji. Wielu ocenia to zjawisko jako coś więcej niż zwykła rewolucja medialna, ale jako rewolucja w sferze języka. Nowe technologie medialne gruntownie zmieniły sposób myślenia człowieka i wyrażania siebie. Starałem się przedstawić obraz nowych mediów oraz język, którym posługują się nowe technologie wykorzystywane przez media. Zaprezentowałem również zróżnicowane oceny nowych mediów i ich ewentualne wykorzystanie w pracy misyjnej Kościoła. Materiał przeze mnie zebrany pochodzi z różnych dokumentów kościelnych oraz z pracy magisterskiej Santana Angela. Kościół dysponuje „nowymi językami” i powinien się zastanowić, który „nowy język” będzie dla niego najkorzystniejszy.

Literatura przedmiotu:

  1. Santana Angela M., New Media. New Evangelization: The Unique Benefis of New Media and Why the Catholic Church Should Engage Them. (Nowe media, nowa ewangelizacja: jedyne w swoim rodzaju korzyści płynące z nowych mediów I dlaczego Kościół Katolicki powinien z nich korzystać); St. Mary’s University San Antonio, Texas;
  2. Encyklika Caritas in Veritate Ojca Świętego Benedykta XVI do biskupów, księży i diakonów, do osób konsekrowanych, do wiernych świeckich i do wszystkich ludzi dobrej woli - poświęcona integralnemu rozwojowi człowieka;
  3. Dekret o Apostolstwie Świeckich. Apostolicam Actuositatem. Uroczyście ogłoszony przez Ojca Świętego Pawła VI 8 listopada 1965 r.;
  4. List Apostolski „Gwałtowny rozwój” Ojca Świętego Jana Pawła II do odpowiedzialnych za społeczne środki przekazu;
  5. Orędzie Ojca Świętego Benedykta XVI na 43 Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu: „Nowe technologie, nowe relacje. Upowszechnianie kultury szacunku, dialogu i przyjaźni”; niedziela, 24 maja 2009 r.
  6. James Katz i Ronald Rice, Project Syntopia: Social consequences of Internet Use (Projekt Syntopia: społeczne konsekwencje użycia Internetu).

Oryginalny tekst w jezyku angielskim.

 

JAK ZMIENIA SIĘ POWOŁANIE, GDY ZMIENIA SIĘ ŚWIAT I ZMIENIAMY SIĘ MY SAMI…

 

Piera Grignolo

 

Temat, który przypadł mi w udziale, budzi wyjątkowo żywe emocje i skłania do refleksji. Wydaje mi się, że pojęcie „zmiana” tkwi u podstaw dyskursu dotyczącego rzeczywistości społeczno kulturowej, w której jesteśmy zanurzeni, i naszej rzeczywistości osobistej. Nie wierzę, że tak jest w odniesieniu do naszego POWOŁANIA świeckiego:

zmienia się sposób życia i realizowania charyzmatów, ale nie zmienia się istota, czyli życie oddane Bogu dla braci w rzeczywistości doczesnej, w świecie.

Nie chodzi o zmianę sposobu myślenia, lecz o zyskanie „mentalności zmiany albo mentalności podróżnika” (E. Leed, La mente del viaggiatore, Bologna 92), czyli o osiągnięcie dojrzałej zdolności do wędrowania, cechującego epokę powszechnej mobilności i zmian, kiedy zarówno ten, kto podróżuje, jak ten, kto pozostaje w swoim miejscu zamieszkania, tak czy owak żyje jako homo migrans.

Chodzi o to, by przemyśleć nową formę wychowania, przezwyciężającą współczesny subiektywizm – JA w centrum – aby otworzyć się na oblicze drugiego człowieka: oto zmiana, otwarcie na człowieczeństwo w wymiarze globalnym, wspólnotowym, interkulturowym.

Oto nowość trzeciego tysiąclecia: odkryć na nowo rzeczywistość więzi międzyludzkich. My, ludzie Zachodu, należymy do filozoficznej i pedagogicznej tradycji głęboko zakorzenionej w zasadzie „poznaj samego siebie”, u podstaw której tkwi przekonanie, że inny człowiek jest nam równy, jeśli zaś nie jest równy, to jest „barbarzyńcą, niewiernym, a w każdym razie jest kimś podrzędnym”. Co się jednak dzieje, gdy inny jest odmienny, a ja mam świadomość, że już nie mogę uważać go za barbarzyńcę czy poganina?

Filozof Italo Mancini w książce Tornino i volti pisze: „W trzecim tysiącleciu pojęciem zawierającym w sobie wszystko musi stać się pojęcie «inny» i jego oblicze – czyli w biblijnym języku bliźni – a wokół tego pojęcia rozwinie się kultura pokoju”.

Chodzi o to, by odkryć na nowo sens otwartości i solidarności, to znaczy by uczyć się wzajemności, która sprawia, że stopniowo stajemy się zdolni do słuchania, do dialogu, do milczenia, do samotności wypełnionej obecnością drugiego.

Wszyscy powinni przejść zasadniczą przemianę, ale powiedziałabym, że szczególnie dotyczy to nas, świeckich, z racji powołania wezwanych do dzielenia życia codziennego z ludźmi, którzy mieszkają w naszych miastach i na naszych terenach. To prawda, istnieje dzisiaj zimny i spustoszony obszar wyizolowania, pozbawiony pamięci jednostkowej lub zbiorowej, który przez naszą obecność przeobrazi się w przestrzeń przeżywaną, utożsamianą, kryjącą w sobie przyszłość i proroctwo – przestrzeń mężczyzny i kobiety, znaczących relacji, gdzie „ja” określa się za pomocą „my”, gdzie zamieszkana ziemia staje się przestrzenią serdeczną i wypełnioną więziami międzyludzkimi, gdzie wspólnie budujemy sens życia i gdzie każda osoba może znaleźć chleb i pokój.

I właśnie w tej perspektywie uczymy się DZIELIĆ. Dzielenie jest miarą relacji: jeśli osoby niczym się nie dzielą, nie zaistnieje między nimi znacząca więź.

Dzielenie dotyka najgłębszych wymiarów osoby: kto się dzieli, ten ma udział w życiu innych i pozwala komuś innemu na udział w swoim życiu, w relacji opartej na równości, w której każdy dzieli się z drugim swoją energią, umiejętnościami, ograniczeniami, słabościami, radością i bólem.

Nie jest to relacja na zasadzie „ja daję, ty bierzesz”, ale raczej więź łącząca większe grono osób: każdy wobec pozostałych „wchodzi w moje życie, w moją rzeczywistość osoby”, i w ten sposób zgadza się na to, że sam będzie się przemieniać, w konkrecie i w codzienności. Jest to wspólne z innymi budowanie czegoś, czym możemy się dzielić, czegoś, co nada sens mojemu życiu i życiu innych, i doprowadzi do przemiany osób na lepsze poprzez zmianę struktur, czyniąc je bardziej ludzkimi, bardziej służebnymi wobec osoby.

Nie należy myśleć o dokonywaniu wielkich rzeczy, ale być wrażliwym na rzeczywiste potrzeby osób, które wspólnie z nami zapełniają kawałek historii.

Powiedziałabym, że dzisiaj nowość polega na tym, iż musimy żyć inną i nową obecnością w naszym środowisku życiowym, mając za cel „życie w sposób ewangeliczny, aby swoim życiem mówić współczesnemu człowiekowi o Bogu”.

Wymaga to nieustannego zwracania uwagi na przemiany społeczno-kulturowe, w których jesteśmy zanurzeni, na zmiany, jakie zachodzą w nas samych, aby móc w nowości życia przeżywać swoje POWOŁANIE świeckie, które konkretyzuje się w świadomości bycia SPOTKANIEM z drugim, a u podstaw naszej obecności jest relacyjność.

Mamy nie tylko ROBIĆ, ORGANIZOWAĆ, ale nade wszystko BYĆ wiernym w przemianie, być obecnym na nowe sposoby.

Prawdą jest, że każdy z nas się zmienia: mam na myśli entuzjazm i pierwsze motywacje, z jakimi poświęciliśmy się, przyjmując Boży plan wobec nas. Każdy z nas głęboko pragnął być solą, zaczynem, światłem w codzienności, i to pozwalało nam pokonywać wszelkie trudności.

Stopniowo, w miarę upływu lat, doświadczyliśmy zmęczenia, które bierze się z tego, że nie jesteśmy rozpoznawani poprzez swoją pozornie anonimową obecność, bierze się z samotności, której inni często nie rozumieją, z tego, że nikt się nami nie opiekuje w chorobie, że nie mamy poczucia bezpieczeństwa w starości pomimo opieki…

Z wielkim zainteresowaniem i zdziwieniem przeczytałam artykuł opublikowany w czasopiśmie „Credere oggi” („Wierzyć dzisiaj”), autorstwa teolożki Lilii Sebastiani, pod tytułem „O duchowość konsumpcji i satysfakcji”. Nigdy dotąd nie słyszałam o duchowości konsumpcji, słyszałam o konsumpcjonizmie w negatywnym znaczeniu, co logiczne.

„Czy dzisiaj realnym wyborem duchowym jest ucieczka «pięknej duszy» od cywilizacji, skompromitowanej przez bożka-pieniądz? Nawet jeśli przyjąć, że ta dusza (w pojedynkę) znajdzie swoje szczęście i spełnienie w formie życia poza-ekonomicznego, które wybiera sama dla siebie, chcemy zapytać: czy życie poza-ekonomiczne nie jest także w jakiejś mierze życiem poza-społecznym? I czy może istnieć autentycznie duchowy wybór bez solidarności?

Być może dzisiaj piękną duszą jest przede wszystkim taka dusza, która zgadza się na konfrontację ze sprawami świata: która zgadza się na to, że „pobrudzi sobie ręce”, jak się do niedawna chętnie mówiło, ale perspektywa, jaka się w tym kryje, nie wydaje nam się zadowalająca, również dlatego, że wciąż zawiera domyślny sąd negatywny (świat = brud).

Nie jest to wybór między zabrudzeniem sobie rąk albo serca, lecz wybór, by oczyścić świat tak dalece, by stał się on zdolny do „przejrzystości”, by można było w nim odczytać Boży plan.

Trzeba więc pojednać się też z dobrami, z rzeczami: nie żeby się w nich zatracić, nie żeby utożsamić się ze światem, nie żeby zagubić swoją wrodzoną „wertykalność”, ale żeby sprawić, by logika Odkupienia była coraz bardziej rozpoznawalna i czynna we wszystkich środowiskach ziemskiego życia”.

Dla nas, członków Instytutów Świeckich, lektura ta wydaje mi się bardzo znaczącą propozycją refleksji i nowego otwarcia, którego nie można dzisiaj pomijać, jeśli naprawdę chcemy szukać twórczego, ale wiernego sposobu bycia obecnym w historii, stawiając w centrum OSOBĘ, a nie rzeczy, ale używając dóbr tak, by nie uzależnić się od nich ani nie dać im się skonsumować.

Jest to pewien kierunek poszukiwań.

JAK ŻYĆ DZISIAJ POWOŁANIEM – W PERSPEKTYWIE EDUKACYJNEJ

Trwać w stanie ustawicznego nawracania: nowy sposób myślenia. Nigdy nie mówić: wszystko stracone…, ale żyć z nastawionymi antenami, chwytając nowe sposoby obecności, stosowne do naszego wieku i stanu:

1) Przemyśleć Kościół ubogi i pokorny, ufający mocy Ewangelii: „sam Kościół nie jest niczym innym, jak tylko nawróconym światem” (Moioli 1990). My jesteśmy Kościołem, my zawsze jesteśmy światem.

  • Nie dla ucieczki przed światem
  • Nie dla podboju świata
  • Tak dla nawrócenia świata, poczynając od nas samych: żyć wiarygodnym świadectwem: czy nasz sposób życia, nasze człowieczeństwo, budzą w spotykających nas ludziach pytanie o sens?
  • Ubogimi środkami: używać środków świata w tej mierze, w jakiej są one użyteczne, ale rezygnować z nich, gdyby budziły wątpliwości co do szczerości świadectwa (Dianich)

2) Osiągnąć „mądrość”

  • Zamieszkać w swojej zmysłowości i ewangelizować ją; „zmysły duchowe, gdyż otwarte na życiodajną łaskę Ducha”.
  • Zmysły umożliwiają nam łączność ze światem zewnętrznym w obu kierunkach; przyjąć dar od BOGA i podarować go.
  • Pielęgnować więź z Jedynym koniecznym
    • kontemplacyjny i komunijny wymiar z Jezusem Chrystusem jako fundament bycia w świecie bez utraty „smaku”
    • jako fundament przyjęcia „ryzyka współuczestnictwa” (Moioli 91)

Zamieszkanie w swoim człowieczeństwie i trwanie w głębokiej łączności z człowieczeństwem Chrystusa przemienia nas od wewnątrz, sprawia, że stajemy się ludźmi mądrymi, a więc i roztropnymi, zdolnymi „zrealizować w życiu wiarę i miłość” (por. GS 42), co wynika z przyjęcia Ewangelii.

Każdy z nas weźmie do siebie zaproszenie, jakie Jezus kieruje do Marii Magdaleny: „Udaj się do moich braci” (J 20, 17), żyj wśród nich i głoś swoim świadectwem Boga, który objawił się w Jezusie Chrystusie.


Oryginalny tekst w jezyku wloskim.

 

PODSUMOWANIE PRAC KONGRESU

 

Giorgio Mario Mazzola

 

Zamykamy nasz Kongres starając się uchwycić niektóre wyzwania odkryte w tych dniach i próbując zrozumieć wskazówki na dalszą drogę.

Zaczynamy od Asyżu, od św. Franciszka

Pamiętam, że podczas spotkania ŚKIŚ, biskup Gardin – wtedy Sekretarz Kongregacji - słuchając i starając się zrozumieć głęboki wymiar powołania Instytutów Świeckich, odwołał się do pewnej analogii: „Św. Franciszek, kiedy zdecydował o powołaniu zgromadzenia braci, chciał żeby byli Mniejsi, czyli mali”. Mniejsi, ale konieczni do odnowy Kościoła, który w owym czasie doświadczał zamętu i rozprężenia, aby sprowadzić go na drogę najistotniejszej jego misji, czyli świadczenia o miłości Boga.

Minęło wiele wieków i wydaje się, że jesteśmy w podobnej sytuacji. Kościół, który przeżywa pewien zamęt – i nie chodzi mi tu o enuncjacje prasy codziennej, choć mogą one wskazywać na głębszy problem, pewne pomieszanie porządków o czym nieraz mówił Papież – musi pozbyć się wielu przybudówek, które są obecnie zbędnym balastem, a czasami są wręcz szkodliwe i powinien powrócić do swych źródeł, czyli żywego, w pełni ludzkiego kontaktu z Ewangelią i tylko w Słowie pokładać ufność. Jeśli się dobrze zastanowić i rozejrzeć dookoła, to jest to wielkie dzieło odnowy. W tym dziele odnowy Instytuty Świeckie powinny mieć swój udział. Mali, ale konieczni. Jaki ma być to udział, którego nie wolno nam zaniechać? Należy się dobrze nad tym zastanowić, gdyż nie wystarczy sam fakt, że tu jesteśmy, aby pozostać wierni temu zadaniu. Należy pamiętać o wierności, ponieważ oznacza ona dla nas bycie wiernymi konsekracji i świeckości, pełnej konsekracji i pełnej świeckości.

Wyjdźmy od słów Papieża. Po raz kolejny mamy do czynienia z wzniosłymi, pełnymi treści i wymagającymi słowami Magisterium.

„Sobór ciągle nam przypomina o tym, że relacja Kościół-świat powinna przebiegać pod znakiem wzajemności. Dlatego też nie tylko Kościół daje coś światu, nadając rodzinie ludzkiej i historii ludzkości wymiar bardziej człowieczy; ale również świat daje coś Kościołowi, aby mógł on lepiej zrozumieć siebie i lepiej wypełniać swoją misję”. (zob. Gaudium et Spes, 40-45)

Przeczytałem fragment Gaudium et Spes, na który powoływał się Papież i muszę powiedzieć, że wydźwięk listu do nas skierowanego wydaje mi się jeszcze mocniejszy. W każdym razie we wspomnianej wymianie między Kościołem a światem, mamy uczestniczyć w obu kierunkach przepływu. Można powiedzieć, że my stoimy po obu stronach. Wymiana ta powinna być odczuwalna w naszym życiu. I, abyśmy dobrze się zrozumieli, nie chodzi tu o to, byśmy postępowali jak posłańcy, jak gdybyśmy musieli z jednej strony przenieść coś na drugą. Wymianę tę doświadczamy na własnej skórze, gdyż żyjemy w tym świecie. To jest nasze życie, pod warunkiem, że rzeczywiście jest się obecnym w świecie, i ma być nieustannie zanurzone w tych obu kierunkach.

Następnie, Papież prosi nas, abyśmy: „byli zdolni do wsłuchiwania się w problemy wynikające ze złożoności współczesnego świata; otwarci na relacje międzyludzkie i w związku z tym na sygnały płynące od braci, których spotykamy na drogach naszego życia; zaangażowani w rozpoznanie tego, co dzieje się w historii w świetle Słowa Życia. Bądźcie gotowi, wraz ze wszystkimi, którzy poszukują prawdy, do budowania w duchu wspólnego dobra, unikając łatwych i gotowych rozwiązań, nie lękając się pytań, które pozostaną bez odpowiedzi”.

Zanim spróbuję wydobyć kilka wskazówek z tych słów, chciałbym zaznaczyć, że nauczanie Magisterium odnośnie Instytutów Świeckich, zwłaszcza nauczanie papieży, potwierdza swoją wielką wartość. To tak, jakby Kościół nie przestawał nam z mocą powtarzać: zauważcie, że to powołanie jest ważne! A my….my nie do końca w to wierzymy. Sceptycznie odnosimy się do powierzenia (używam ważnego terminu obecnego w przemówieniu P. Gamberini) całego znaczenia naszego życia zwykłej egzystencji. Szukamy innych dróg, aby uczynić życie ważne w inny sposób.

Papież powiedział: „nie lękając się pytań, które pozostaną bez odpowiedzi”. Trzeba odwagi, by to powiedzieć! Byłoby pięknie, gdyby nasze Instytuty umiały w ten sposób zaprezentować się młodym ludziom: nie jesteśmy tu, by dać wam gotowe odpowiedzi, ale by zbierać pytania. Szczególnie te, które pochodzą ze środowisk ludzi niewierzących.

Ewangelia jest przeznaczona dla wszystkich ludzi dobrej woli. Jeśli nie jest przyjmowana, to powinniśmy się zastanowić nad formami jej głoszenia. Od czasu do czasu powinniśmy wejść w duszę osoby niewierzącej – a nie byłoby to trudne, gdybyśmy mieli odwagę wsłuchać się w nasz brak wiary – aby zobaczyć jak czasami jesteśmy śmieszni I niedorzeczni z naszą sztuczną liturgią, z naszymi sentencjami moralnymi, z naszymi nic nie wnoszącymi inicjatywami, nie mówiąc już o sytuacjach, w których zaprzeczamy naszym życiem Ewangelii. Papież prosi nas, abyśmy z miłością pochylili się nad ranami świata i Kościoła, gdyż są to nasze rany.

Wsłuchiwanie się w świat ludzi niewierzących powinno być zadaniem bliskim sercu Instytutów Świeckich. Ale, by móc się w ten świat wsłuchiwać, trzeba być rzeczywiście w nim obecnym.

P. Gamberini pokazał nam, że w Jezusie: świętym, czystym, życiu, napotkali grzech, nieczystość, śmierć; i tylko tak życie mogło płynąć swoim nurtem. Nasze zbawienie ma właśnie taki początek, kiedy sacrum dociera do profanum. Powinniśmy się nad tym głębiej zastanowić. Jak to już powiedziałam zaraz po wystąpieniu, nie chciałbym nic dodawać, ale trzeba podjąć refleksję.

Kiedy mówimy, że nasze ubóstwo, czystość i posłuszeństwo mają być przeżywane w sposób odpowiadający wymogom świeckości, to mamy na myśli to, że mają być przeżywane w taki sposób, w jaki chce tego Bóg. A kryterium oceny i przeżywania tych cnót jest następujące: „aby mieli życie i mieli je w obfitości” (J 10, 10b).

Mówiliśmy o języku: nowe media przyspieszają i istnieje niebezpieczeństwo, że język, którym posługuje się Kościół może trafiać w próżnię, jeśli język ten będzie pozbawiony życia (używając określenia ewangelicznego możemy powiedzieć, że nie będzie w nim płynęła krew, czyli pełnia życia).

Jezus mówił, jak ktoś, kto ma władzę, ponieważ był Słowem, które stało się ciałem, w Nim Słowo i Życie stanowiły jedno. Interesująca była opowieść profesor Gerl Falkowitz o inicjatywie modlitwy skierowanej do ateistów: mówiła, że kiedy do słów Ewangelii dodawało się własny komentarz, niewierzący byli mniej zainteresowani; a kiedy czytało się słowa Ewangelii, ateiści mieli poczucie, że stawiane są im pytania. Istnieje więc pewien język – jakieś wyobrażenie Kościoła – który sam siebie uzasadnia, który stracił moc oddziaływania, który nie przekazuje już życia, gdyż jest daleko od życia.

W wystąpieniu Ivana Netto uderzyły mnie wnioski płynące z badania przeprowadzonego wśród młodzieży: „nie chcą przyjmować przekazu płynącego ex katedra, ale są gotowi słuchać kogoś, jak oni sami”. Jezus spotykał ludzi tam, gdzie przebywali, stawał się jak oni. Głos z sali przypomniał, że Madeleine Delbrel uważała, że nie robi wielkich rzeczy, a jedynie kocha ludzi, z którymi przebywa.

Piera Grignolo w swoim wystąpieniu, powiedziała, że spotkanie drugiego człowieka nie jest takie oczywiste. Trzeba się tego uczyć. Ktoś inny, który jest coraz bardziej inny. Trzeba iść u jego boku, a nie stać przed nim i nie jest to takie łatwe. W rozmowie po wystąpieniu P. Grignolo, P. Gamberini powiedział, że podstawową formą egzorcyzmu jest słuchanie, trzeba pozwolić drugiej osobie mówić, stworzyć dla niej przestrzeń, żeby mogła przekazać swoje doświadczenie.

Przestrzeń: powinniśmy zachwycić się tym słowem. W spotkaniu z drugim człowiekiem, powinniśmy nauczyć się stwarzać dla niego przestrzeń, a nie ją wypełniać, jak to zwykle robimy. Wiedząc, że zgodnie z misterium obecnym w chrześcijaństwie, w tym spotkaniu ktoś musi coś stracić, umrzeć dla siebie, musi ustąpić i tym kimś jesteśmy my.

Kościół powinien nauczyć się, żeby nie mówić możliwie jak najwięcej, ale konieczne minimum, aby było jasne, że „z Boga jest ta przeogromna moc, a nie z nas” (2 Kor. 4,7). Powinniśmy przestać zachowywać się, jak właściciele Ducha Świętego. A raczej, powinniśmy „mieć świadomość, że Bóg pisze swoją historię zbawienia na kanwie wydarzeń z naszego życia” (to słowa Papieża). To jest Jego historia zbawienia a nie nasza. Świat nie potrzebuje hochsztaplerów od Ducha Świętego (mówił nam Prefekt, że grozi nam śmierć pod ciężarem naszych dzieł), którzy posługują się wiarą jak podręcznikiem z gotowymi odpowiedziami, świat potrzebuje poszukiwaczy prawdy – jeszcze raz cytuję słowa Papieża:

„Miarą głębi waszego życia duchowego nie jest aktywność na wielu polach (…), ale raczej zdolność do szukania Boga w sercu każdego wydarzenia. (…)Jedynie na mocy łaski, która jest darem Ducha Świętego możecie dostrzec pośród – często poplątanych – ścieżek losów ludzkich kierunek ku pełni życia”.

Także Kościół powinien nauczyć się być sługą nieużytecznym – nie mówię rzeczy niedorzecznych, gdyż są to słowa Jezusa. Naprawdę kochamy Kościół, dlatego chcemy go widzieć pięknym i wiernym Ewangelii.

Dzięki wystąpieniu pani profesor Gerl Falkowitz przypomnieliśmy sobie – w razie, gdybyśmy o tym zapomnieli - że trzeba zastanawiać się nad wiarą. W naszych środowiskach brakuje ciągłej i aktualizowanej refleksji, tym samym ryzykujemy, że sprawy te będą pozostawione czystym emocjom.. Zobaczymy czy w najbliższych dniach, w trakcie Zgromadzenia uda się wypracować jakieś stanowisko. Pani Profesor pomogła nam zrozumieć konieczność przenikliwego spojrzenia antropologicznego, które osadza misterium chrześcijańskie w sercu fundamentalnej dla życia kwestii: co zrobię z moim życiem? Mam żyć dla siebie? Jak pozbyć się strachu przed utratą życia? Są to pytania, które stawiają nas u boku innych ludzi. Dlatego też powinniśmy, otwarcie, postawić sobie takie pytanie: Chrześcijanin, jakie ma zadanie do spełnienia w świecie? Jeśli w centrum umieścimy życie, to musimy dojść do wniosku, że jesteśmy w świecie nie po to, by realizować nasze sprawy, domniemane sprawy chrześcijańskie, ale po to, by przyjąć - ze wszystkimi konsekwencjami – napięcie, które życie każdego mężczyzny i każdej kobiety niesie ze sobą; starając się – nie uciekając od tego napięcia - być świadkami tego nad czym się w tych dniach zastanawialiśmy. Świat potrzebuje osób, które bez udawania zmierzą się z tymi pytaniami.

Aby życie miało sens, trzeba stać się świętymi: tak do nas mówił, dobitnie i z mocą, biskup Gerald Lacroix, przypominając o wezwaniu do świętości. Właśnie z tego powodu wstąpiliśmy do instytutu świeckiego. Ale nie jest to dar wyłącznie dla nas, ale dla wszystkich. Wezwanie do świętości wymaga konkretnej realizacji. My mamy pomóc urzędnikowi, nauczycielowi, mamie, tacie, burmistrzowi, ślusarzowi, choremu, artyście, sportowcowi dać odpowiedź na pytanie: „Jak mam stać się świętym będąc urzędnikiem, nauczycielem, mamą itd…?” Trzeba opracować nowy model świętości, aby chrześcijanin mógł pojąć, że uświęca się nie przez dystansowanie się od nieczystego, od profanum,, ale będąc obecnym i świętym pośród tych warunków. Jezus uzyskał dla nas życie, kiedy wszedł w kontakt z nieczystym, z tym, co chore.

Wszystko w łonie Kościoła ma wspierać tę drogę świętości, ponieważ nasz model funkcjonowania Kościoła jest właśnie taki. Pierre Langeron przypomniał nam, dość dokładnie, cały trud związany z przywróceniem roli świeckich w Kościele. Na tej drodze nie możemy sobie pozwolić na rewindykację roli świeckich tak, jakbyśmy domagali się jakiś koncesji czy pełnomocnictw. Ten czas powinien się skończyć, gdyż powinniśmy w Kościele zdać sobie sprawę, że lud Boży składa się ze świeckich i w służbie tego ludu są urzędy, absolutnie konieczne, posługa Słowa, sakramentów, rozpoznania, nieustającej modlitwy. Z tego też powodu nie organizowałbym w Kościele „roku świeckich”, ponieważ świeccy potraktowani byliby jak jakaś osobna kategoria, a przecież świeccy to podstawa, to lud Boży. Gdyby w Kościele nie zajmowano się świeckimi, to czym by się zajmowano? Oczywiście, można zajmować się innymi sprawami, ale istnieje ryzyko zdrady Ewangelii.

Kardynał Prefekt przypomniał nam wielką wartość wspólnoty i poczucia jedności z całym Kościołem. Powtarzał nam, żebyśmy nie byli zapatrzeni w siebie, nie zawężali do naszych spraw pola widzenia, ale otworzyli się na wspólnotę. Uderza to, co mówił Prefekt: przyczyną wielu niewierności osób konsekrowanych jest nikłe poczucie wspólnoty, brak otwarcia. Chciałbym więc mieć prośbę, która w świetle powyższych słów staje się wezwaniem: tu w Asyżu przeżyliśmy piękne wspólnotowe dni, nie pozwólmy, by stały się krótkim epizodem. Nie zamykajmy się, by nie wystawiać się na ryzyko niewierności.

Wymaga to szczególnego czuwania, aby w waszym stylu życia widać było bogactwo, piękno i radykalizm rad ewangelicznych. To znowu słowa Papieża, które przywołują potrzebę przejrzystości stylu I, jak powiedzieliśmy na początku, potrzebę wierności pełnowartościowej konsekracji i pełnowartościowej świeckości. Gdybyśmy tylko trochę obniżyli poziom, to już by nie wystarczyło i stracilibyśmy nasz czas. Świat potrzebuje oddania całego naszego życia.

Zamykamy nasz Kongres. Zebraliśmy cenne wskazówki dla prac Zgromadzenia, które rozpocznie się lada dzień, ale przede wszystkim na drogę naszego życia, które jest wspaniałym darem otrzymanym z góry.


Oryginalny tekst w jezyku wloskim.

 

STATYSTYKA INSTYTUTÓW ŚWIECKICH

INSTYTUTÓW ŚWIECKICH

  • 214 , uznany
  • 210 , zależna CIVCSVA
  • 4 , w zależności od Kongregacji dla Kościołów Wschodnich


CAŁKOWITA ILOŚĆ

  Prawie papieskim Diecezjalnym Łączna Członków
Kobieta 61 119 180 26580 (82,16%)
Mężczyźni świeckich 2 6 8 569 (1,76 %)
Kapłańskie 8 2 10 3987 (12,32 %)
Z oddziałów 2 6 8 1216 (3,76 %)
Łączny 73 137 210 32352 (100 %)




RODZAJE CZŁONKÓW

Kobieta
Mężczyźni świeckich
Kapłańskie
Całkowity
Ostateczna inkorporacja W szkolenia Ostateczna inkorporacja W szkolenia Ostateczna inkorporacja W szkolenia  
25682 1713 (6,67 %) 642 134 (20,87 %) 3538 643 (18,17 %) 32352
27395
776
4181
 

LICZBA CZŁONKÓW INSTYTUTÓW

Członków Liczbę instytuty
- 10 8
11 a 20 16
21 a 50 52
51 a 100 51
101 a 200 50
201 a 500 21
501 a 1000 6
1001 a 2000 4
2001 - 2

Wydrukowano edycja

TOP